Dymisja Jarosława Gowina to następstwo zmiany układu sił w klubie PiS po wyborach parlamentarnych w 2019 roku. PiS tamte wybory zdecydowanie wygrał, ale w czasie wieczoru wyborczego Kaczyński daleki był od tryumfalnych tonów. Dziś łatwiej zrozumieć dlaczego. Prawo i Sprawiedliwość zachowało po wyborach parlamentarnych w miarę stabilną większość, ale była to większość znacznie bardziej – niż w 2015 roku – uzależniona od koalicjantów, Porozumienia i Solidarnej Polski. Bo koalicjanci umieją liczyć sejmowe szable.

Los Gowina prawdopodobnie został przesądzony w kwietniu i maju 2020 roku, gdy lider Porozumienia sprzeciwił się wizji tzw. wyborów kopertowych, do których prezes PiS – i jego otoczenie – parł jak czołg chcąc udowodnić, jak wielokrotnie udowadniał w latach 2015-2019, że jego wola jest w Polsce prawem. Ale nie udało się – wicepremier wraz z garstką posłów zmusił Kaczyńskiego do ustępstw, czyli znienawidzonego przez prezesa PiS kompromisu. A od kompromisu – w wizji rządzenia Kaczyńskiego – już tylko krok do znienawidzonego imposybilizmu. Kaczyński musi mieć bowiem całą władzę – albo czuje, że nie ma jej wcale.

Stąd, gdy Gowin zaczął kwestionować założenia kolejnego wielkiego planu PiS, „Polskiego Ładu”, chcąc odcisnąć swoje piętno na rozwiązaniach, które są niekorzystne dla przedsiębiorców, elektoratu, do którego jego Porozumienie często się odwoływało, mogło się to skończyć tylko rozstaniem. Owszem, obie strony prowadziły grę o to kto-kogo. Gra toczyła się o to, czy to Gowina da się obsadzić w roli destruktora Zjednoczonej Prawicy, czy też to Kaczyński wykona pierwszy ruch co wiązało się jednak z ryzykiem, ponieważ przywodziło wspomnienie 2007 roku, gdy Kaczyński de facto sam zniszczył swoją koalicję, zastawiając sidła na własnego wicepremiera, Andrzeja Leppera.

Ostatecznie skończyło się tak, że obie strony mogą obsadzać w roli niszczyciela tego drugiego. Gowin został wyrzucony z rządu, ale PiS formalnie nie zerwał koalicji. Gowin oświadczył już jednak, że oznacza to de facto koniec Zjednoczonej Prawicy. Wyborcy mogą sami zdecydować czyjej winy jest więcej.

Teraz Kaczyński ma rozwiązane ręce – ale jednocześnie nie jest pewne czy ma większość. Tak jak w 2007 roku zagrał pokerowo. Demokracja to sztuka dialogi, ale dla prezesa Kaczyńskiego najwyraźniej jest to do przyjęcia, o ile jest to dialog z Markiem Suskim.