Ale nie mniej istotne jest bezpieczeństwo powierzonych duszpasterzom wiernych, w tym przede wszystkim dzieci. I dlatego – w sprawach takich jak ta w Szczecinie – Kościół, po skandalach seksualnych w Stanach Zjednoczonych i Irlandii, wypracował normy pozwalające równoważyć interesy obu stron. Chodzi o to, aby z jednej strony nie dopuszczać do oszczerstw i niesprawiedliwych osądów, a z drugiej, unikać krzywdy niewinnych ofiar.

Normy te są – także w Polsce – zazwyczaj respektowane. Biskupi zwykle reagują w takich sytuacjach, a duchowni przyłapani na pedofilii czy molestowaniu homoseksualnym są nie tylko karani przez sądy świeckie, ale też suspendowani i usuwani ze stanu kapłańskiego. Nie ma bowiem lepszej drogi do załatwienia takich spraw. Tylko w ten sposób da się uchronić młodych ludzi przed przestępczą działalnością nielicznych księży i zachować wiarygodność większości duchownych oraz nauczania Kościoła.

Działanie takie jest opłacalne także z punktu widzenia czysto pragmatycznych interesów Kościoła jako instytucji. Dzięki szybkiej i prawidłowej reakcji biskupa sprawa nie wywołuje sensacji, nie pojawiają się nowe ofiary, a duchowny przestaje stanowić zagrożenie dla dobrego imienia Kościoła.

Niestety, w Szczecinie te standardy nie zadziałały. Dlaczego tak się stało? Bez ustalenia, kto podejmował kluczowe decyzje i wyciągnięcia konsekwencji wobec osób, które ponoszą za nie odpowiedzialność, nie może być mowy o pełnym wyjaśnieniu sprawy. I tego trzeba się domagać. Nie dla zemsty, ale po to, by każdy duchowny i każdy hierarcha pamiętał, że tuszowanie jest współudziałem.