Życie straciło dwunastu cywilów. W tym dziennikarz Reutersa, z kamerą przewieszoną przez ramię. Wzięto ją za granatnik przeciwpancerny.
Zdarza się. Szczególnie wówczas, gdy walki toczą się na ulicach miast, przeciwnik nigdy nie występuje w mundurze, a decyzję o otwarciu ognia trzeba podjąć w ciągu kilku sekund. Tragiczna pomyłka? Na wojnie pomyłki się zdarzają.
17-minutowy czarnobiały film jest wstrząsający. Jednak nie z powodu obrazów, lecz nagranego dźwięku.
Rozmowa między żołnierzami a dowództwem, którą słyszymy w tle, nie przypomina dialogów znanych z hollywoodzkich produkcji. Nikt tutaj nie krzyczy, nie podnosi głosu, nikt nie wyraża głośno wątpliwości. W scenariuszu nie znajdziemy zdań typu: "Czy na pewno mają broń?", "Musimy poczekać na potwierdzenie", "Wstrzymać ogień, powtarzam, wstrzymać ogień!".
Nie, takie rzeczy dzieją się tylko w kinie. W Pentagonie nie ma miejsca na rozterki. W filmie z Bagdadu usłyszymy przeciągłe, pełne zadowolenia "yeah", gdy grad kul dosięgnie "celu", usłyszymy też chichot, gdy wojskowy wóz przejedzie po ciele jednej z ofiar. Jedyne "fuck" pojawia się wtedy, gdy operator działka nie może się doczekać pozwolenia na dobicie rannego człowieka. Nawet słowo "engage" ("atakujcie") wypowiadane jest tutaj tak, jakby ktoś zamawiał cappuccino, a nie decydował o życiu i śmierci.