Bardziej przypomina Stany Zjednoczone niż Europę, ale nic złego w tym nie ma. Amerykańska demokracja ma się dobrze, a Europa przeżywa dziś znamienne wstrząsy. Aby dwupartyjny układ się utrwalił, a PiS i PO stały się realnymi reprezentantami głoszonych przez siebie idei, muszą przejść istotne zmiany i otworzyć się (jak w USA) na wiele składających się na nie nurtów. Muszą także odejść od formuły wodzowskiej. Nie musi to oznaczać rezygnacji z silnego lidera i partyjnej zwartości. Zakłada natomiast wewnątrzpartyjną debatę i współistnienie w jednym ugrupowaniu polityków o różnych orientacjach. Dzisiaj wyzwanie to stanęło przed PiS. Od pewnego czasu w tym ugrupowaniu dało się zauważyć marginalizowanie silnych osobowości i coraz dalej idące utożsamienie partii z liderem. Jarosław Kaczyński jest wybitnym politykiem, ale jakimkolwiek by był, nie jest w stanie ogarnąć całości demokratycznego życia politycznego. Tego typu ambicje muszą prowadzić do grupowania wokół siebie wyłącznie wykonawców i pozbywanie się – może bardziej kłopotliwych, ale zapewniających bogactwo życia partyjnego – osobowości politycznych.
Ustąpienie trzech wiceprezesów PiS, ważnych polityków, jest sygnałem znaczącym. Nie chcą oni z partii występować, nie kwestionują przywództwa Kaczyńskiego, nie próbowali nawet organizować wokół siebie partyjnego poparcia. Domagają się jedynie debaty i wprowadzenia wewnątrz partii elementarnych mechanizmów demokratycznych, bez których skazana ona musi być na marginalizację.
Reakcja Jarosława Kaczyńskiego na dymisję wiceprezesów musi budzić niepokój. Oznacza, że prezes traktuje PiS jak swoją własność. Oczywiście, znajdzie w partii wielu zwolenników, zwłaszcza wśród tych, którzy przegraliby ze zdolniejszymi w demokratycznej konkurencji i zamiast tego wolą konkurencję o łaski wodza.
Czy trzeba się tym zajmować? – może ktoś spytać. Owszem, gdyż tego typu kłopoty wewnątrz jednej z dwóch najważniejszych partii w państwie nie są wyłącznie jej sprawą, lecz problemem demokracji w Polsce.