Trudno się dziwić, że Donald Tusk wykorzystuje podniecenie, jakie budzi w dziennikarzach płci obojga. Trudno mieć do niego pretensję, że pławi się w bachanaliach miłości powszechnej. Miłość ta ma jednak w sobie coś perwersyjnego, gdyż w medialnym wydaniu odbywa się na zwłokach IV RP, a każdy jej akt wiąże się z wbijaniem kolejnego kołka w, okazuje się, nie tak martwego nieboszczyka. Mnie osobiście nie zaspokaja wizja demokratycznej polityki jako starcia dwóch "stylów" (słowo klucz powyborczego gaworzenia), z których jeden uosabiać ma siły dobra, a drugi wręcz odwrotnie.
Jeśli uważam, że zdrowy, merytoryczny spór dobrze robi demokracji, nie znaczy to, że nie dostrzegam całkiem sporych obszarów polityki, która powinna być obszarem zgody powszechnej. Wojna domowa PiS z PO spowodowała upartyjnienie nieomal całości polityki i stwarzała zagrożenie, że jej ofiarą paść może polska racja stanu. Fakt, że nowy rząd kontynuuje pozytywne działania poprzedników, może napawać optymizmem.
$>
Do jasnych punktów ekipy PiS należał resort kultury zarządzany przez ministra Kazimierza Ujazdowskiego. Jego prawą ręką był wiceminister Tomasz Merta, który na swoim stanowisku utrzymany został przez nowego ministra Bogdana Zdrojewskiego. To Merta przygotował nowelizację ustawy o ochronie zabytków i ustawę o miejscach pamięci narodowej. W ten sposób realizuje się polityka historyczna, tak jak w programie "Polityka jutra", który inspirował wspólnoty lokalne do przywracania istotnych elementów własnej przeszłości. To głównie Mercie zawdzięczamy, że na forum międzynarodowym przyjęta została oficjalnie nazwa "niemiecki, nazistowski obóz w Auschwitz", która eliminowała insynuacje na temat "polskości" owego przedsięwzięcia. Pozostawienie go na stanowisku umożliwi mu kontynuowanie tych działań i wskazuje ciągłość, której państwo również potrzebuje.