Na przemówienie prezydenta składała się długa seria sukcesów, jakie miała osiągnąć Polska w staraniach o ochronę środowiska. Była mowa o zawartym dzień wcześniej porozumieniu z górnikami o wygaszeniu do 2049 r. produkcji elektrycznej ze spalania węgla. Można było dowiedzieć się, że nasz kraj jest liderem w eksporcie autobusów elektrycznych oraz produkcji baterii do napędzania aut. Duda przypomniał, że „na polskiej ziemi” odbyły się już trzy szczyty poświęcone klimatowi. Podkreślił także, że rząd zawarł jesienią zeszłego roku umowę z Amerykanami o rozwoju energetyki jądrowej a także zwielokrotnił import gazu skroplonego.
Na tej długiej liści zabrakło jednego tego, co większość spośród 40 przywódców uczestniczących w szczycie wysunęło na plan pierwszy: daty, kiedy Polska stanie się z punktu widzenia emisji gazów cieplarnianych krajem neutralnym. Nie było też mowy o przyspieszonym kalendarz redukcji emisji CO2 w rozpoczętej już, a uważanej przez naukowców za kluczową dla przyszłości Ziemi, dekadzie.
Co prawda Unia Europejska wcześniej zapowiedziała, że do 2050 r. osiągnie taką neutralność stając się pierwszym wielkim blokiem na świecie, który odniesienie taki sukces. Ale to cel dla całej Wspólnoty a nie poszczególnych jej państw członkowskich, które, jak podkreślają polskie władze, zachowuje tu wolną rękę.
Przyjazny ton prezydenta i niektóre z przedstawionych przez niego obietnic być może na jakiś czas stępią ostrze krytyki naszego kraju na świecie. Polska, które emituje ok. 1 proc. gazów cieplarnianych świata, jest w walce z ociepleniem klimatu krajem ważnym, ale nie decydującym.
Jednak znacznie istotniejsze od reakcji światowych przywódców na deklaracje Andrzeja Dudy jest to, co oznaczają one dla Polaków. A więc wdychanie przez jeszcze wiele lat fatalnej jakości powietrze, schorzenia i krótsze perspektywy życia.