Waga, jaką rząd Angeli Merkel przywiązuje do powstania i kształtu widocznego znaku, ostro kontrastuje ze stosunkiem gabinetu Donalda Tuska do naszej polityki historycznej.
Wiadomo już, że resort kultury wycofuje się z pomysłu budowy Muzeum Ziem Zachodnich we Wrocławiu. Niewiele lepsze widoki na przyszłość ma też Muzeum Historii Polski.
Minister kultury Bogdan Zdrojewski, gdy objął swój urząd, zaczął od krytyki jakości projektów nowych placówek, jakie powstały za rządów jego poprzedników. I miał do tego prawo. Ale nawet jeśli plany te go nie zachwyciły, to przecież nikt nie bronił mu powołać nowych lepszych zespołów, które z nowym impetem podjęłyby tamte projekty. Minister zaś zmienia linię i mówi wprost – niepokoi się, że Polska stanie się krajem cmentarzy i muzeów.
Zwrot jest zaskakujący, tym bardziej że akurat minister Zdrojewski wydawał się osobą o dość konserwatywnych poglądach, która jest w stanie zrozumieć znaczenie polityki historycznej. Wydawać by się mogło, że jako wrocławianin powinien też widzieć potrzebę zbudowania tożsamości mieszkańców Dolnego Śląska, w której obok szacunku dla przedwojennej przeszłości tej ziemi powinno być miejsce na dumę z wysiłku, jaki przybysze z Kresów Wschodnich włożyli w odbudowę dolnośląskich miast i wsi.
Dzieje się inaczej. W czasie gdy nasi zachodni sąsiedzi zaczynają traktować swoją historię niezwykle serio i budują muzeum "wypędzeń", minister Zdrojewski się zastanawia, czy kogokolwiek zainteresuje opowieść o polskim Wrocławiu. Gdy jedna z najważniejszych gazet rosyjskich ponownie przypisuje mord katyński Niemcom, polski rząd na boczny tor spycha ideę budowy muzeum naszych dziejów i wraca do krytyki polskiego cierpiętnictwa.