Kiedyś, dawno, takie sprawdzenie wiadomości, i to w kilku niezależnych od siebie źródłach, uważano wręcz za warunek jej upublicznienia. Na przykład: jeśli ogłosimy, że jakaś osoba publiczna coś ukradła, to to jest właśnie wiadomość. Po podaniu przez media takiej wiadomości odpowiednia służba, dajmy na to prokuratura, może - i powinna - sprawdzić, czy rzeczywiście coś zginęło, jeśli tak, to czy zostało przywłaszczone i czy przez tę właśnie osobę, która została o to oskarżona. W ten sposób wiadomość zostanie albo potwierdzona, albo zdementowana.
W wypadku niewiadomości jest to z zasady niemożliwe. Przyjrzyjmy się dla przykładu niewiadomości, która właśnie obiegła wszystkie serwisy i programy informacyjne. Otóż zdaniem jednego pana, skrytego ustawowo za pierwszą literą nazwiska, pieniądze z budowy stadionów, których jeszcze budować nie zaczęto, miały być wyprowadzane na tajne konto, którego wszelako jeszcze nie zdążono założyć, które miało być lewą kasą PiS, a osoby, które miały zamiar to zrobić, powoływały się na konkretnego polityka tej partii.
Co tu można sprawdzić? Co można udowodnić albo wykluczyć? Podobnie było z sensacją byłego premiera, jakoby prezydent chciał go podsłuchiwać. Nie można udowodnić ani że chciał, ani że nie chciał, bo chcenie nie pozostawia śladów materialnych. Prokuratura, co prawda, z rozpędu w obu wypadkach zapowiedziała, iż rzecz sprawdzi, ale każdy wie, że nic z tego sprawdzenia wyniknąć nie może.
Z rozrzewnieniem wzdycham za czasami, gdy symbolem sezonu ogórkowego były poczciwe ufoludki, Yeti i potwór z Loch Ness.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/06/15/niewiadomosci/]Skomentuj na blogu[/mail][/ramka]