Może warto wrócić do lustracji dziennikarzy

Rekord półrocznego śledztwa dziennikarskiego “Gazety Wyborczej” w sprawie Lwa Rywina został ostatnio pobity przez… “Gazetę Wyborczą”.

Aktualizacja: 26.06.2008 21:08 Publikacja: 26.06.2008 21:06

Oto po siedmiu latach od ujawnienia, że jeden z jej redaktorów był konfidentem SB, kierownictwo “Gazety” zdało sobie sprawę, że z tego powodu nie może on już dłużej redagować tekstów publicystycznych. I usunięto go z pracy.

Przez siedem długich lat od czasu, gdy Bronisław Wildstein i grupa jego przyjaciół ujawnili prawdę o “Ketmanie”, Lesław Maleszka spokojnie pracował nad tekstami ukazującymi się w dziale opinii “Gazety”. Czasem pokazywał się w redakcji, niektórzy chcieli z nim rozmawiać, inni go unikali, byli tacy, którzy woleli, aby nie redagował ich tekstów, większości to nie przeszkadzało.

Fragment filmu “Trzech kumpli” nagrany w kwietniu 2005 r. pokazuje, jak Maleszka przez telefon wyjaśnia komuś, że początek tekstu powinien być mocniejszy, bardziej antypapieski, ale teraz “mamy nie dawać antypapieskich leadów”. Teraz – czyli krótko po śmierci Jana Pawła II. Maleszka redagował zatem teksty “papieskie”, najważniejsze artykuły tych dni.

Tłumaczenie szefów “Wyborczej”, że zajmował się sprawami trzeciorzędnymi, można więc włożyć między bajki. Podobnie jak stwierdzenie, że “Gazeta” jest taką samą ofiarą Lesława Maleszki jak wszyscy inni. To nie tylko hipokryzja, to poważne nadużycie. Porównywanie krzywdy “Wyborczej” z krzywdą, jaką wyrządził Maleszka swoim przyjaciołom ze Studenckiego Komitetu Solidarności, jest niedopuszczalne.

Jeśli ktoś zrobił krzywdę “Gazecie Wyborczej”, to raczej TVN i autorki filmu “Trzech kumpli”, które zdemaskowały rolę Lesława Maleszki – w przeszłości i obecnie. Gdyby nie zrobiono tego filmu, gdyby go nie pokazano szerokiej publiczności, Maleszka zapewne pracowałby w “Gazecie” nadal. Pod osłoną nie tyle “miłosierdzia” Adama Michnika (ciekawe, że wciąż nie zabrał głosu w tej sprawie), ile kłamstwa, hipokryzji i obłudy. Bo jeśli – jak pisywała “Gazeta” – informacje zgromadzone przez SB to “szambo”, zwerbowani agenci to ofiary złamane przez oprawców, a to, że współpracowali, nie ma znaczenia dla współczesności, to dlaczego Maleszka musiał w końcu odejść z pracy?

Reklama
Reklama

Sprawa Lesława Maleszki powoduje, że wraca pytanie o rolę i wpływy agentów SB w mediach. Zwalniając Maleszkę, “Gazeta Wyborcza” po raz pierwszy w swojej historii przyznała, że to może być poważny problem. Przypomnę dla porządku, że “Rzeczpospolita” zajmowała w tej sprawie jednoznaczne stanowisko – lustracja dziennikarzy jest potrzebna.

Może to świetna okazja, by do sprawy wrócić?

Oto po siedmiu latach od ujawnienia, że jeden z jej redaktorów był konfidentem SB, kierownictwo “Gazety” zdało sobie sprawę, że z tego powodu nie może on już dłużej redagować tekstów publicystycznych. I usunięto go z pracy.

Przez siedem długich lat od czasu, gdy Bronisław Wildstein i grupa jego przyjaciół ujawnili prawdę o “Ketmanie”, Lesław Maleszka spokojnie pracował nad tekstami ukazującymi się w dziale opinii “Gazety”. Czasem pokazywał się w redakcji, niektórzy chcieli z nim rozmawiać, inni go unikali, byli tacy, którzy woleli, aby nie redagował ich tekstów, większości to nie przeszkadzało.

Reklama
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Co ma Kaczyński, czego nie ma Tusk? I czy ma to Sikorski?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kłamstwa Brauna o Auschwitz uderzają w polską rację stanu. Czy ten scenariusz pisano cyrylicą?
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Grzegorz Braun - test przyzwoitości dla Jarosława Kaczyńskiego
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Kto ma decydować o tym, kto może zostać wpuszczony do kraju?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Relacje z Trumpem pierwszym testem, ale i szansą dla Nawrockiego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama