Francuski przywódca zawsze słynął z niespożytej energii, a dziś okazji do jej wykorzystania nie brakuje. Trudno się już połapać w sekwencji najrozmaitszych projektów i planów oraz następujących po nich dementi. Jednak niektóre zapowiedzi Sarkozy'ego są tak kuriozalne, że wywołują zdziwienie nawet w Berlinie.
Zamiar nieformalnego przejęcia sterów Unii Europejskiej w przyszłym roku, gdy prezydencję sprawować będą Czechy i Szwecja – nienależące do strefy euro – pachnie megalomanią i niezdrową arogancją. Z ostatnich deklaracji Sarkozy'ego wyłania się wizja Unii jako organizmu, który ma służyć jedynie przyklepywaniu decyzji dużych państw. Z kolei postulowane przez Sarkozy'ego utworzenie narodowych funduszy, które miałyby chronić francuskie, niemieckie czy włoskie srebra rodowe przed przejęciem przez inwestorów z Chin czy krajów Zatoki Perskiej, ostatecznie pogrzebałoby unijną zasadę ograniczania publicznego wsparcia dla przedsiębiorstw prywatnych.
Gdy półtora roku temu w czasie kampanii wyborczej we Francji Sarkozy mówił ciepło o wolnym rynku i anglosaskim modelu gospodarczym, wzbudzał naszą sympatię. Gdy wprowadził się do Pałacu Elizejskiego, dowiódł, iż jest dużo bardziej na lewo niż wielu polityków amerykańskiej Partii Demokratycznej. A gdy objął rządy w Europie, okazało się, że jest po prostu jeszcze jednym średniej klasy politykiem, dla którego image jest ważniejszy od grandeur.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2008/10/23/neonapoleon/]Skomentuj[/link][/ramka]