USA tracą wiarę w swój mit

W Ameryce narasta podziw dla rządzonych twardą ręką Chin, narasta też zazdrość wobec firm europejskich, zawsze pewnych, że cokolwiek zrobią, państwo wyciągnie je z kłopotów – pisze Rafał A. Ziemkiewicz

Aktualizacja: 06.11.2008 04:19 Publikacja: 06.11.2008 04:18

Barack Obama już jako kandydat na prezydenta cieszył się dużo większym poparciem w kręgach biznesu niż jego republikański rywal – zwycięstwo zaś w wyścigu prezydenckim zaowocowało wyraźnym ożywieniem na Wall Street.

Liczne sygnały świadczą, że na Obamę i demokratów stawia nie tylko świat finansjery, ale także wielki biznes, mimo iż środowiska te postrzegane są przez większość wyznawców nowego prezydenta USA jako sprawcy wszelkiego zła, z kryzysem finansowym i ociepleniem klimatu na czele, oraz główny wróg „prostego człowieka”, emancypacji mniejszości i środowiska naturalnego.

[srodtytul]Obietnice Obamy[/srodtytul]

Sam Barack Obama nie eksponował w kampanii zdecydowanie lewicowej retoryki, nie odcinał się jednak od używania jej przez swych stronników. Nieliczne konkretne obietnice, jakie złożył w kwestiach gospodarczych, zapowiadają stosowanie na jeszcze większą niż w ostatnich latach skalę interwencjonizmu państwowego.

Obama obiecał m.in. podniesienie podatków od lepiej zarabiających i od firm, kary finansowe dla przedsiębiorstw przenoszących produkcję do innych krajów, obniżenie podatków dla rodzin o rocznym dochodzie poniżej 200 tys. dolarów, pomoc dla małego biznesu, program rozbudowy za pieniądze rządowe infrastruktury, a także powszechne ubezpieczenie zdrowotne i inne inicjatywy socjalne.

[srodtytul]Retoryka i rzeczywistość[/srodtytul]

Co takiego stało się, że – wbrew stereotypowi – rekiny biznesu i finansjery popierają tego samego kandydata co jadowicie czerwone kampusy, demokratę, obiecującego więcej socjalu i więcej państwa w gospodarce? Czyżby amerykańscy biznesmeni nie umieli rozeznać własnego interesu, czyżbyśmy mieli do czynienia z – jak się to za oceanem ujmuje – kurczakami głosującymi na pułkownika Sandersa (założyciela znanej sieci fastfoodów serwujących pieczony drób)?

Nie sądzę. Amerykański biznes trafnie chyba ocenia, co w wystąpieniach kandydata Obamy było tylko wyborczą retoryką, a co będzie rzeczywistym priorytetem prezydenta Obamy. Na żadne wielkie programy społeczne na pewno nie będzie on sobie mógł pozwolić – USA stoją w obliczu co najmniej dwuletniej recesji, mają ogromny deficyt budżetowy, który wobec spowolnienia gospodarczego zbliży się wkrótce do uruchamiającej sygnały alarmowe granicy 5 proc. PKB.

Amerykański biznes widzi w Obamie człowieka, który skwapliwie zaakceptował ratowanie zagrożonych spekulacją banków poprzez wykupywanie od nich toksycznych długów przez rząd. Spodziewa się, że jako prezydent będzie podkładał mu kolejne „poduszki bezpieczeństwa” oraz uruchamiał w imieniu amerykańskich przedsiębiorstw oraz banków kolejne protekcjonistyczne mechanizmy. Na ubezpieczenie zdrowotne dla każdego Amerykanina i rozbudowę infrastruktury pieniędzy w budżecie nie ma, ale na ratowanie miejsc pracy i stabilności finansowej prawdopodobnie się znajdą. Za takie korzyści warto zapłacić wyższym podatkiem, który i tak ostatecznie przerzuci się na klientów.

[srodtytul]Nowe pokolenie[/srodtytul]

Z tego punktu widzenia trzeba powiedzieć: tak, w Ameryce rzeczywiście zaszła zmiana. Ale Obama nie jest jej sprawcą, a tylko przejawem. Przyczyny owej zmiany mają charakter pokoleniowy. Wśród wyborców coraz bardziej dominującą grupą stają się przedstawiciele pokolenia, które – w przeciwieństwie do ich ciężko pracujących ojców – przyzwyczaiło się, że wygodne i dostatnie życie każdemu się należy, że dobrobyt bierze się nie z pracy, lecz z operacji finansowych i kredytu, który z natury swojej ma charakter nieograniczony.

Nad oczekiwaniami klasy średniej, coraz bardziej w ostatnich kilkunastu latach pauperyzowanej wskutek powszechnego stosowania przez rząd państwowej interwencji, zaczęły dominować oczekiwania wyborców, których dochody w ten czy inny sposób gwarantowane są przez państwo. Zmiana pokoleniowa dotyczy także Wall Street. Miejsce starej daty przedsiębiorców, którzy w rządzie widzieli głównie źródło problemów, zajmują menedżerowie przyzwyczajeni do tego, że to z rządem właśnie robi się najlepsze interesy.

Ameryka przestaje wierzyć w swe dotychczasowe wartości – nigdzie chyba nie widać tego lepiej niż w sferach biznesowych. Narasta w nich podziw dla rządzonych twardą ręką Chin i innych gospodarek azjatyckich korzystających ze wsparcia rządu w ekspansji, narasta też zazdrość wobec firm europejskich, zawsze pewnych, że cokolwiek zrobią, państwo wyciągnie je z kłopotów.

Czy to tylko chwilowa utrata wiary w siebie, kac po irackiej awanturze i załamaniu piramidy finansowych spekulacji – czy początek końca najbardziej liberalnej gospodarki świata?

Barack Obama już jako kandydat na prezydenta cieszył się dużo większym poparciem w kręgach biznesu niż jego republikański rywal – zwycięstwo zaś w wyścigu prezydenckim zaowocowało wyraźnym ożywieniem na Wall Street.

Liczne sygnały świadczą, że na Obamę i demokratów stawia nie tylko świat finansjery, ale także wielki biznes, mimo iż środowiska te postrzegane są przez większość wyznawców nowego prezydenta USA jako sprawcy wszelkiego zła, z kryzysem finansowym i ociepleniem klimatu na czele, oraz główny wróg „prostego człowieka”, emancypacji mniejszości i środowiska naturalnego.

Pozostało 87% artykułu
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Emmanuel Macron wskazuje nowego premiera Francji. I zarazem traci inicjatywę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rafał, pardon maj frencz!
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rok rządu Tuska. Normalność spowszedniała, polaryzacja największym wyzwaniem
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Rok rządów Tuska na 3+. Dlaczego nie jest lepiej?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Komentarze
Bogusław Chrabota: O dotacji dla PiS rozstrzygną nie sędziowie SN, a polityka