W sondażu „Rz” co prawda jeszcze 50 proc. Polaków uważa, że gabinet Tuska jest lepszy od gabinetu Kaczyńskiego, ale już 16 proc. podziela opinię, że jest od niego gorszy, a aż 32 proc. jest zdania, że między rządami Tuska i Kaczyńskiego nie ma różnicy (czyli, w sumie, 50 do 48).
Na domiar, poparcie dla gabinetu Platformy i PSL spada z tygodnia na tydzień – dwa miesiące temu rząd Tuska oceniało dobrze 38 proc. Polaków (teraz już tylko 31 proc.), a źle – 51 proc. (dziś – aż 62 proc.).
A przecież nie sposób nie zauważyć, że mówimy o końcówce roku 2007 oraz o roku 2008, a zatem o okresie całkiem niezłym dla Polski – w porównaniu z czasami, które niechybnie nadciągają.
Z jednej strony, kryzys finansowy, coraz wyraźniej również w naszym kraju dający o sobie znać osłabieniem tempa wzrostu, będzie niedługo wymagał od rządzących szczególnej determinacji w pokonywaniu trudności. Będzie wymagał na przykład – w razie spadku w 2009 roku tempa wzrostu PKB do 1,5 proc., co się przewiduje – nieubłaganego cięcia wydatków budżetowych. Czy rząd Tuska się na to zdobędzie? A jeśli tak, to czy będzie umiał przekonać do swych racji prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
Z drugiej strony, wiele niewiadomych czyha na nas wkrótce w polityce międzynarodowej. Prezydentura Baracka Obamy może wszak oznaczać znaczny zwrot w polityce zagranicznej USA skutkujący osłabieniem amerykańskiego zaangażowania w Unii Europejskiej i na obszarze postsowieckim. To z kolei będzie wymagało od naszej dyplomacji dużo więcej zręczności, ale też zdecydowania. A polityka ustępstw – jak w przypadku niedawnego wycofania się przez nasz rząd ze sprzeciwu wobec rozmów UE – Rosja – z pewnością nie jest najlepszą drogą dla Polski.