Rozumiem doskonale przedsiębiorców, dla których dzienne wahania kursów walut rzędu kilku groszy stanowią prawdziwą udrękę i poważne zagrożenie. Ale te wahania z czegoś się przecież biorą. Z wypowiedzi euroentuzjastów wnosić można, iż jedyną ich przyczyną jest spekulacja wielkich światowych graczy.
Jeśli tak, to w porządku; ale być może złoty słabnie dlatego, że polska gospodarka nie jest wcale w stanie tak idealnym, jak się twierdzi? W takim razie likwidacja ryzyka kursowego sprawi, że szkodliwe impulsy, które wpływają dziś na kursy, będzie musiała absorbować sama gospodarka.
Z jednej strony podnosi się, że gospodarka nasza w pełni już dojrzała do przyjęcia wspólnej waluty. Z drugiej cieszymy się, że okazała się odporniejsza na kryzys od zachodnich. Jeśli tak, to po co chcemy właśnie teraz, w czasie kryzysu, zlikwidować jej odrębność? Żeby obniżyć nasz wzrost gospodarczy do poziomu strefy euro, czyli o ponad połowę? Na zdrowy rozum, jeśli kryzys nas nie dotyka, to samo w sobie jest dowodem, iż nasz cykl koniunkturalny nie pokrywa się jeszcze z cyklem strefy euro (w tym wypadku na szczęście).
Dopóki tak jest, lepiej chyba mieć własną, zgodną z nim politykę pieniężną, niż zależeć od europejskiej centrali, która nie będzie podnosić czy ciąć stóp pod potrzeby nasze, ale większych krajów. Jej pobłażliwość dla Niemiec, które przez lata utrzymywały wyższy od dozwolonego w kryteriach zbieżności deficyt budżetowy, a dziś bez oglądania się na Europę pakują w swą gospodarkę milionowe dotacje, powinien studzić przekonanie, że najlepsza rada na kryzys to euro.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/11/23/eurowatpliwosci//]Skomentuj[/link][/ramka]