Każdy publicysta zetknął się z tym, że bywa niezrozumiany, jego opinie są wyrywane z kontekstu, a wypowiedzi przeinaczane i przykrawane do potrzeb polemistów. I co z tego? Czy to powód, by prześladować oponenta przy pomocy sądów? Czy to powód, by kogoś, kto wypowiada fałszywą – naszym zdaniem – opinię, ścigać, skazywać i domagać się cenzury?
Tak rozumuje Adam Michnik. Nie wahał się zatem wykorzystać przewagi, jaką daje mu finansowa potęga Agory i zmusić do milczenia profesora Andrzeja Zybertowicza. Zybertowicz powiedział, że "Adam Michnik wielokrotnie argumentował: ja siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację". Za to zdanie musiał ponieść karę.
Zarówno postawa redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej", jak i wyrok sądu urągają zdrowemu rozsądkowi. Dowodem na to jest choćby list w obronie profesora Zybertowicza zamieszczony w "Rzeczpospolitej". Podpisały się pod nim tysiące osób: profesorów, dziennikarzy, działaczy społecznych, pisarzy, artystów. Czy te tysiące ludzi też nie rozumieją różnicy między opinią a świadomym rozpowszechnianiem kłamstwa? Czy je też należy ukarać?
Zwolennicy Michnika na list "Rzeczpospolitej" zareagowali tak, jak można się było spodziewać: najpierw próbowali go wyśmiać, potem – świadczy o tym wczorajsza odezwa pod pompatycznym tytułem "Przeciw kłamstwu" – zdezawuować moralnie.
Aż przykro czytać, kiedy sygnatariusze listu z "GW" najpierw przytaczają opinię Zybertowicza, a potem stwierdzają, że "nie jest to opinia, tylko zdanie w sensie logicznym". Ale co ma piernik do wiatraka, tego nie wyjaśniają. Dlaczego opinia nie ma być zdaniem logicznym, dalibóg nie wiem. Nie lepszy jest dalszy ciąg wniosków, których nie da się zrozumieć inaczej niż jako wyraz zwycięstwa ślepej miłości do Michnika nad władzą sądzenia. Opinia Zybertowicza to zdanie, zdanie fałszywe, a zdanie fałszywe to kłamstwo, kłamstwo zaś powinno być ukarane.