Nie był w tej radości odosobniony; było to przecież tak, jak gdyby per procura Amerykanie łoili Ruskich. Poza tym z konfliktu na Bliskim Wschodzie poddani Peerelu mieli konkretną, wymierną korzyść: wskutek antyizraelskich sankcji nakazanych przez bratnie mocarstwo sponsorujące przeciwników Tel Awiwu wódka pejsachówka, wcześniej robiona przez nasze Polmosy wyłącznie na eksport, trafiła na krajowy rynek i zadomowiła się na nim do dziś.

Oczywiście, uznanie dla jej walorów smakowych i metafizycznych ani zapamiętany uśmiech, jakim Ojciec kwitował wiadomości o kolejnych sukcesach armii błękitnej sześcioramiennej gwiazdy, nie są główną przyczyną, dla której moje serce jest w tym konflikcie po stronie Izraela. Sam się zastanawiam, co zatem nią jest. Myślałem dotąd, że to po prostu solidarność wynikająca ze zrozumienia podobnej sytuacji – w końcu dzisiejsi krytycy izraelskiego imperializmu to mniej więcej to samo towarzystwo, które winiło nas za rozpętanie II wojny światowej, a i logika zarzutu taka sama: Żydzi powinni pozwolić grzecznie, żeby im islamiści popodrzynali gardła, zamiast zagrażać światowemu pokojowi.

Dopiero czytając o fali antyżydowskich demonstracji i ekscesów w zachodniej Europie, o potępieniu dla zbrodniczego syjonizmu ze strony intelektualistów, bojkocie żydowskich sklepów, pojąłem straszną prawdę: to ten mój polski antysemityzm, wyssany z mlekiem matki. Dziś bycie antysemitą wyraża się właśnie w przekonaniu, że Żyd w Izraelu jest u siebie i ma prawo tam być. Postawa tolerancji zaś mieści się w znakowaniu sklepów i haśle "swój do swego po swoje". Nie rozumiecie? To ćwiczcie się w dialektyce.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/01/13/najczystsza-forma-antysemityzmu/]Skomentuj[/link][/ramka]