Podczas wtorkowego przesłuchania pani Clinton przed Komisją Spraw Zagranicznych Senatu można było odnieść wrażenie, że słucha się obrad egzekutywy partyjnej. Uczestnicy spotkania jeden po drugim oddawali cześć kolejno: zmarłemu niedawno eksprzewodniczącemu, siedzącemu obok innemu eksprzewodniczącemu, który stracił fotel w wyniku przetasowań politycznych, oraz nowemu przewodniczącemu Johnowi Kerry’emu, który w tych samych okolicznościach go zyskał. – Z ufnością patrzymy na przyszłe prace komisji pod pańskim przywództwem – stwierdził jeden z senatorów.
Następnie wszyscy po kolei wychwalali panią Clinton i jej niespotykane doświadczenie w polityce zagranicznej (zajmowała przez osiem lat stanowisko żony prezydenta USA). Była pierwsza dama nie pozostała dłużna i wypowiedziała wiele ciepłych słów o wszystkich swych kolegach, od których zależą losy jej przesądzonej już nominacji.
Nieco bardziej nostalgiczny nastrój panował w czwartek w Białym Domu, gdzie prezydent Bush i członkowie jego odchodzącej administracji wzajemnie zapewniali się o swym przyszłym miejscu w historii, obdarowując się pamiątkowymi dyplomami i odznakami.
Równocześnie w amerykańskich mediach trwa nieprzerwany festiwal gloryfikacji prezydenta Baracka Obamy przywodzący na myśl wyczyny północnokoreańskiej propagandy, oczywiście przy uwzględnieniu różnic kulturowych.
Może to gospodarczy kryzys, a może zwykłe ludzkie zmęczenie sprawiło, że wszystkie strony bezwzględnej walki politycznej, jaka toczyła się nieprzerwanie mniej więcej od dekady, dały sobie chwilę wytchnienia. Ciekawe na jak długo.