[b][link=http://blog.rp.pl/gabryel/2009/05/22/przedwyborcza-zmowa-milczenia/]skomentuj na blogu[/link][/b]
W każdym razie, jeśli poświęcone kryzysowi gospodarczemu wystąpienie prezydenta rzeczywiście miało związek z kampanią przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, to jak nazwać odsuwanie w czasie przez polityków Platformy i PSL decyzji o nowelizacji budżetu państwa? Jak nazwać odsuwanie przez nich nieuchronnej w przypadku podejmowania tej decyzji poprzedzającej ją publicznej debaty na temat wielu czekających nas niepopularnych posunięć, czyli nieuchronnych cięć w wydatkach oraz podwyżek podatków? Czy rzeczywiście trzeba bardzo dużo złej woli, aby tę strategię polityków koalicji rządzącej także powiązać z kampanią przed wyborami do europarlamentu?
Niezależnie więc od pobudek, którymi kierowała się głowa państwa, dobrze się stało, że Lech Kaczyński przerwał tę przedwyborczą zmowę milczenia, choć zapewne nie ma dość siły sprawczej, aby nakłonić rząd do przyspieszenia prac nad nowelizacją budżetu. Takie przyspieszenie wyszłoby nam wszystkim na dobre, a za przewlekanie prac przyjdzie nam słono zapłacić.
Biorąc pod uwagę siłę prezydenckiego weta, fatalnie natomiast wróży czekającej nas walce ze skutkami krachu zestaw zaproponowanych przez Lecha Kaczyńskiego antykryzysowych działań, które powinien podjąć rząd. W gruncie rzeczy sprowadzają się one, niestety, do zalecenia powiększenia deficytu budżetowego, czyli – w warunkach państwa takiego jak Polska – gaszenia ognia benzyną. Z opisanych wyżej powodów bardzo bym nie chciał być w naszej – polskich podatników – skórze po 7 czerwca (czyli po wyborach), kiedy to na głowy zaczną nam spadać, jedna po drugiej, te wszystkie antykryzysowe decyzje. Ale będę.