Światowy kryzys gospodarczy miał wpływ na decyzję, ale nie ma się co oszukiwać – gdyby nie beznadziejne wyniki, bawarski koncern nie wycofałby się z rywalizacji. Tym bardziej że wciąż brzmią w uszach mocarstwowe zapowiedzi kierownictwa zespołu.
Dotychczas wszystko układało się zgodnie z planem. Przez trzy lata BMW Sauber pięło się w górę stawki. Były pierwsze punkty, pierwsze miejsca na podium, wreszcie wygrana Roberta Kubicy w Kanadzie. Ale kolejny stopień okazał się już nie do przeskoczenia. Pewnie łatwiej by było, gdyby zespół prowadzili ludzie związani bardziej z wyścigami, mający je we krwi. Tacy ludzie tworzyli potęgi Ferrari, McLarena czy Williamsa i stoją za tegorocznymi sukcesami Brawna i Red Bulla.
Urzędnicy z centrali koncernu, a to oni podejmowali w BMW decyzję o rezygnacji z wyścigów, nawet najbardziej mu oddani, ale bez wyścigowej przeszłości, lepiej niż ducha współzawodnictwa rozumieją finansowy bilans zysków i strat. Kontrolują przede wszystkim, czy ten sposób promocji marki się opłaca, a kiedy w kasie widać dno, po prostu zakręcają kurek. Wyścigowy naturszczyk zawsze znajdzie sposób na przetrwanie – jak Frank Williams, który przeżył już niejeden kryzys.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że decyzja BMW spodoba się polskim kibicom. Rozczarowani tegorocznymi wynikami już widzą Kubicę w kombinezonie innej ekipy. Chyba także sam kierowca nie będzie miał nic przeciwko temu – słuchając jego komentarzy w ostatnich miesiącach, można było nabrać przekonania, że jedyny Polak w Formule 1 potrzebuje nowego pracodawcy.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/07/29/miroslaw-zukowski-kubica-do-wziecia/]Skomentuj[/link][/ramka]