[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/11/01/afganska-farsa-wyborcza/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
A była to ponoć, przynajmniej w ujęciu Amerykanów, kluczowa próba dla afgańskiej misji. – Najważniejsze, by naród uznał te wybory za sprawiedliwe i wiarygodne – mówił „Rz” przed sierpniowym głosowaniem doradca prezydenta Obamy i współtwórca jego afgańskiej strategii Bruce Riedel. Nowa administracja się nie łudzi, w przeciwieństwie do poprzedniej, że w Afganistanie uda się szybko zbudować lokalną wersję zachodniej demokracji. Ale Waszyngton wie, że tylko władza mająca społeczną legitymację może skutecznie przeciwstawić się talibom.
Z tego punktu widzenia ostatnie wybory, w których już raz ogłaszano Karzaja zwycięzcą, by potem pod naciskiem Zachodu anulować setki tysięcy sfałszowanych głosów, okazały się całkowitym fiaskiem. Rezygnacja Abdullaha Abdullaha, który stwierdził, że nie będzie startował w drugiej rundzie, bo i tak zostanie ona sfałszowana, to kropka nad „i”. Tym bardziej że i jego zwolennikom zarzuca się wyborcze machinacje. – Powinniśmy stworzyć Nagrodę Nobla za wyborcze oszustwa i przyznać ją Karzajowi jako królowi i Abdullahowi jako królowej – twierdzi Ramazan Baszadorst, który w sierpniowym wyścigu zajął trzecie miejsce.
Zachodni przywódcy muszą teraz robić dobrą minę do złej gry. Sekretarz stanu USA Hillary Clinton i brytyjski premier Gordon Brown zapewniają, że w zasadzie wszystko jest w porządku, że „demokratyczny proces” może wciąż być zachowany. Będą nadal poklepywać Karzaja po plecach, bo nie mają alternatywy. Tak naprawdę nikt nie ma dziś na Zachodzie lepszego pomysłu na to, co z tym fantem teraz zrobić. W Afganistanie bez zmian.