Biorąc pod uwagę, że wybory samorządowe odbędą się w listopadzie, trzeba uznać, że strategia ta jest niedopracowana. Należałoby kandydatów opozycji trzymać w głębokiej tajemnicy i wysunąć kilka dni przed wyborami. Wówczas urok niespodzianki i nowości z pewnością zapewniłby im sukces.

A poważnie. Głupio dołączać się do stada medialnych papug powtarzających w kółko, że jedynym zagrożeniem dla Polski jest prezes PiS. Niektórzy uczynili już z tego swoistą szkołę dziennikarską, a programy informacyjne, w których kondycja opozycji roztrząsana jest z troską przez liderów partii rządzącej, przejdą do medialnych annałów. Jak by się jednak nie chciało włączać w ów szemrany chórek, w końcu trzeba zadać pytanie: czemu prezes Kaczyński decyduje się na porażkę?

Bo chodzi nie tylko o wybór terminów, które uniemożliwiają przeprowadzenie realnej kampanii wyborczej, chodzi także o kandydatów. Jeśli Anna Fotyga ma stanąć w Gdańsku naprzeciw Pawła Adamowicza, to nie tylko sukces, ale triumf tego drugiego jest zapewniony. I nie tylko chodzi o co najwyżej kontrowersyjny dorobek byłej pani minister, ale jej wybitny antymedialny talent. A to tylko jeden z przykładów.

Czy Jarosław Kaczyński poświęca prezydentury największych miast w obawie, aby nie wyrośli mu w partii konkurenci? Taką postawę można próbować uzasadniać potrzebą jedności i koherencji partii wobec nadchodzących wyborów parlamentarnych, tylko że ostatnią chorobą, na którą cierpi PiS, jest anarchia, pozycja prezesa jest niezagrożona, a rezygnacja z walki o prezydentury miast jest politycznym błędem.

Piszę o tym dlatego, że zależy mi na polskiej demokracji, a więc na autentycznej alternatywie dla rządzącej nami partii. Dotyczy to również prezydentów miast, którzy w iluś wypadkach, jak np. prezydent Krakowa, pomimo fatalnych rządów trwają na stanowisku z powodu braku alternatywy. Postawa Kaczyńskiego im to ułatwia.