Często, jak w tym wypadku, są to ci sami ludzie. Chyba żadna poważna afera z udziałem Kościoła nie odbyła się w Polsce bez związku z przedstawicielami komunistycznego aparatu władzy.

Skąd tego typu związki między Kościołem a ludźmi prześladującymi go w czasach komunistycznych? Wyjaśnienie nie jest trudne. Wg szacunków IPN nieco ponad 10 proc. księży w czasach PRL kolaborowało z komunistycznymi służbami. Biorąc pod uwagę skalę presji, jakiej poddani byli duchowni, fakt, że tylko co dziesiąty z nich uległ, uznać można za pozytywne świadectwo na rzecz polskiego Kościoła. Dużo gorzej natomiast świadczy o nim odmowa lustracji i poddawanie szykanom tych duchownych, którzy, jak ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, spróbowali stawić czoła trudnej przeszłości. Ten stan rzeczy chronił dawnych agentów przed ujawnieniem ich przeszłości, ale jednocześnie czynił ich podatnymi na szantaż ze strony dawnych funkcjonariuszy. Pewien esbek chwalił się, że traktuje swoich byłych agentów-księży jako bankomaty.

Niezależnie zresztą od sprawy szantażu przetrwały chore związki między ludźmi z dawnych służb a członkami kleru. Z tej perspektywy nie dziwi znajdywanie na stanowiskach ważnych reprezentantów Kościoła ludzi pokroju Marka P.

Wśród nieoficjalnych uzasadnień odmowy lustracji – oficjalnie została ona przeprowadzona, co, jako jaskrawy fałsz, budzić może kolejne zgorszenie – duchowni podawali troskę o autorytet Kościoła. Czy oczywista odmowa spojrzenia prawdzie w oczy rzeczywiście może bronić czyjegokolwiek prestiżu? Odnotowane afery są kolejnym uderzeniem w autorytet Kościoła i pokazują, jak naiwne było wyobrażenie o tym, że można uciec od przeszłości. Odmowa ujawnienia prawdy, a w konsekwencji zakwestionowanie odpowiedzialności, długo jeszcze kładło się będzie cieniem na nasze życie.