Obserwując to, co się dzieje na ulicach Kairu, nie możemy nie czuć solidarności z młodymi ludźmi, którzy domagają się obalenia reżimu. Przecież to był nasz sen po zakończeniu II wojny światowej! Powstanie nowego, lepszego świata bez dyktatur. Świata, w którym ludzie sami będą mogli wybierać rządy, parlamenty i samorządy. Świata, w którym będą mieli więcej wolności.
Sytuacja rozwija się w Egipcie tak szybko, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak się dalej potoczy historia. Jaki system będzie panował w Egipcie jutro – demokratyczny, autorytarny, a może władzę przejmie armia? Co gorsza, nie wiadomo, jaki system będzie panował w Egipcie pojutrze. W świecie arabskim, także nad Nilem, niezwykle popularne są bowiem islamskie ugrupowania fundamentalistyczne. A bywało już tak, że wprowadzenie demokracji w danym kraju wykorzystywały one do przejęcia władzy. Kilka lat temu miało to miejsce w Autonomii Palestyńskiej. Wybory wygrał radykalny Hamas. Efekty? Eskalacja konfliktu izraelsko-palestyńskiego oraz wewnętrznego konfliktu między Hamasem a umiarkowanymi Palestyńczykami. Strefa Gazy stała się mini-Iranem u południowych granic Izraela.
Izraelczycy patrzą więc na Egipt z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, jako naród miłujący demokrację, sympatyzujemy z opozycją. Z drugiej niepokoimy się, czy po władzę nie sięgną religijni fanatycy. I nie chodzi tu tylko o bezpieczeństwo Izraela. Wcale nie jesteśmy takimi egocentrykami. Niepokoi nas, że młode pokolenie Egipcjan, które wyszło na ulice walczyć o wolność, może nagle się znaleźć w kleszczach dyktatury o wiele bardziej represyjnej niż rząd Hosniego Mubaraka.