W ostatnich miesiącach Tusk parę razy mówił, że opozycja chce zastosować wobec PO taktykę salami – czyli obcinania przywódców tej partii plasterek po plasterku, niedostrzegalnie, aż w końcu nie zostanie prawie nic. To argument rozsądny.

Drzewiecki jest nie tylko byłym ministrem, ale i człowiekiem z jądra PO, jej wieloletnim skarbnikiem. Pozostawanie człowieka o takiej wiedzy w stanie frustracji i zmniejszającej się lojalności z reguły jest niebezpieczne. To też argument rozsądny. Aferę hazardową udało się wyciszyć. Tym donośniej więc brzmią głosy tych działaczy Platformy, których zdaniem trzymanie starego, sprawdzonego w bojach kolegi i efektywnego polityka w zamrażarce jest niepotrzebne, a dla działaczy niezrozumiałe. To również argument racjonalny.

Wreszcie – za zgodą na powrót Drzewieckiego przemawiać mogą argumenty dotyczące misternej równowagi wewnątrzpartyjnych frakcji i koterii. Jeśli tak jest, to jest to także argument racjonalny.

To wszystko byłyby argumenty racjonalne, gdyby Polska wyglądała tak jak jeszcze kilka miesięcy temu. Ale w tym czasie kraj się zmienił i w zmienionej rzeczywistości stara platformerska racjonalność przestaje być racjonalna. W międzyczasie nastąpił konflikt związany z OFE, który spowodował zawahanie w lojalności wobec PO części klasy średniej. W pełnej krasie uwidoczniło się załamanie PKP, na które partia rządząca zareagowała kwiatami dla ministra Grabarczyka. Wreszcie nastąpił raport MAK, który – wraz ze spóźnioną i słabą reakcją nań premiera – skompromitował widowiskowo całą smoleńską strategię Tuska. Skutkiem wszystkich tych okoliczności stał się pierwszy od lat silny, momentami drastyczny, spadek w sondażach.

Decyzja o wstawieniu Drzewieckiego na listy na pewno nie opóźni procesu rozczarowywania się do PO jej dotychczasowych wyborców. Premier traci swoje słynne wyczucie społeczne. Rządzącej partii nie wróży to niczego dobrego.