Szef rządzącej partii rozpoczął jej kampanię wyborczą sięgając po sprawdzoną w 2015 r. broń: rozdawanie podatnikom ich własnych pieniędzy wcześniej pobranych przez państwo. Jest coś dla każdego: dla starych, młodych i tych w wieku pomiędzy. Najdroższe będzie 500+ na pierwsze dziecko. I to od lipca. To niespełniona z braku finansowania obietnica PiS z poprzednich wyborów. Po dwóch latach szybkiego wzrostu gospodarczego napędzanego fenomenalną koniunkturą u naszych zachodniej partnerów rządząca partia uznała, że tym razem budżet to uniesie. Koszt: przynajmniej 17 mld zł rocznie. Cały program 500+ będzie więc kosztował 41 mld, może nawet 45 mld zł – tak wielka pozycja budżetowa trudna będzie do obrony, gdy kiedyś – odpukać – przyjdzie recesja. Z marzeniami o powrocie do 22-proc. VAT możemy się pożegnać.
Niejasna jest zapowiedź obniżenia PIT dla pracowników. Prawdopodobnie poprzez podniesienie kosztów uzyskania przychodu. Żadne kwoty jednak nie zostały ujawnione.
Dla młodych św. Mikołaj ma zwolnienie z podatku dochodowego do 26. roku życia. To osoby mało zarabiające, więc koszt dla kasy państwa nie będzie duży – 2 mld zł. Paradoks polega na tym, że PiS forsując zakaz handlu w niedzielę mocno ograniczył możliwości zarabiania zwłaszcza studentom, którzy uzupełniają swoje budżety pracując w weekendy. Prezes Kaczyński taktownie przemilczał też, co z Mieszkanie+, które młodym miało zapewnić tanie cztery kąty, ale okazało się kompletną klapą.
Mocno wybrzmiała natomiast zapowiedź trzynastki dla emerytów (koszt 11 mld zł), przewijająca się zresztą od miesięcy. Wypłata po 1100 zł z pewnością pomoże odświeżyć emerytom pamięć, przypominając, na kogo głosowali trzy lata temu. I zagłuszy konkurencyjny postulat PSL zwolnienia emerytów z podatku dochodowego. Jest też obietnica odtworzenia połączeń autobusowych tam, gdzie na wsiach i w małych miasteczkach zniknęły w ostatnich trzech dekadach. Najtańszy to prezent z rozdanych w sobotę – za 1,5 mld zł. Ale i najtrudniejszy do spełnienia, bo z braku taboru nie da się uruchomić połączeń z dnia na dzień.
W sumie najnowsze obietnice wyborcze kosztować mają dobrze ponad 30 mld zł. To trzykrotnie więcej, niż – wedle przecieków – gotowe było wydać Ministerstwo Finansów. Pieniądze – jak podkreślał premier Morawiecki – zapewnić ma wzrost gospodarczy. Zwiększenie transferów socjalnych niewątpliwie będzie impulsem popytowym zwiększającym konsumpcję w okresie słabnącej koniunktury gospodarczej. Największy nasz partner handlowy – Niemcy otarł się właśnie o recesję, więc osłabienie dotrze do nas w najbliższych kwartałach. Prezenty PiS pozwolą zasypać dołek w roku wyborczym.