Spotkanie poprzedziły dramatyczne wydarzenia. Marcin Meller, naczelny "Playboya" i prowadzący w TVN 24 "Śniadanie mistrzów" ogłosił w Internecie, że rozczarował się rządami PO pod wodzą Donalda Tuska. Było to najważniejsze wydarzenie polityczne tygodnia, a może i miesiąca. W każdym razie biorąc pod uwagę ilość poświęconej mu przez media uwagi.
Premier przejął się utratą zwolennika i podjął się publicznie go do siebie przekonać. Ba, przekonać całą reprezentację celebrytów i stawić im czoła na niebezpiecznej ziemi TVN-u. Spotkanie podsumowali zaproszeni w tym celu do stacji Waltera specjaliści od wizerunku i polityki, a może na odwrót. Najważniejsze było dla nich, że celebryci stanęli przed Tuskiem jako "zwykli obywatele".
Trzeba przyznać, że ekipa muzyków (Zbigniew Hołdys, Paweł Kukiz i Tomasz Lipiński), którą wystawił Meller, tudzież on sam, robili co mogli. I z pewnością bardziej przyciskali premiera, niż zrobiłaby to i robi większość dziennikarzy III RP — nie mylić z dziennikarzami. Jednak fakt, że zalewa nas muzyczny szajs nie oznacza, że muzyków na estradzie powinni zastępować dziennikarze — i z tym pewnie zgodziliby się uczestnicy rozmowy z premierem — a więc może i lepiej, aby polityków przepytywali specjalizujący się w tym dziennikarze.
Napisałem to i ogarnęły mnie wątpliwości. Wyobraziłem sobie, że Tuska wywiadują: Tomasz Lis, Tomasz Wołek i Jacek Żakowski. Każdy z nich jest dziennikarskim celebrytą, a kiedy pomyślimy o nich, tęsknić zaczynamy za dziennikarskimi kompetencjami ekipy Mellera. Jeśli nawet Hołdysowi, który słusznie podjął obronę kultury przed obecną ekipą, myli się ona z interesem środowiska samozwańczo ją reprezentującego.
Do programu, który swojego czasu prowadziłem na antenie TVP1 "Bronisław Wildstein przedstawia" i który miał liczniejszą widownię niż program Mellera, (co skądinąd oczywiste, TVP1 ogląda więcej ludzi niż TVN 24), wielokrotnie zapraszałem premiera, członków rządu i sprawujących najwyższe państwowe urzędy. W pierwszym programie pojawił się szef MSZ-tu Radosław Sikorski, potem raz marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski wówczas kandydat w prezydenckich prawyborach PO. We wszystkich innych wypadkach spotykała mnie odmowa. Śmiem twierdzić, że przyczyną była możliwość brylowania naszych rządzących u wyrobników medialnych, których kompetencjami zawstydzają członkowie ekipy Mellera. Po co narażać się na niewygodne pytania kogoś kto wie np. jak wyglądała wychwalana przez premiera współpraca polsko-rosyjska w pierwszych trzech miesiącach smoleńskiego śledztwa, kiedy to wraz z niezabezpieczonym wrakiem tupolewa bezpowrotnie ginęły i były niszczone dowody w sprawie? Po co ryzykować uwagę, że brak sądowego wyroku nie jest wystarczającym uzasadnieniem sprawowania ministerialnego urzędu, a obok paragrafów karnych istnieją jeszcze inne standardy, których trzymać się muszą politycy.