Wywiad z Guenterem Grassem w izraelskim dzienniku „Haaretz" wywołał szok. Chodziło o słowa pisarza : "Szaleństwo i zbrodnie nie przejawiały się tylko w Holocauście. To trwało także po zakończeniu wojny: z ośmiu mln niemieckich żołnierzy wziętych do radzieckiej niewoli przeżyły może dwa mln. W Niemczech było 14 mln uchodźców. Pół kraju spod tyranii nazistowskiej dostało się pod tyranię komunistyczną. Nie mówię tego, żeby zmniejszyć wielkość zbrodni dokonanej na Żydach, ale Holocaust nie był jedyną zbrodnią".
Zawsze gdy Niemcy wymieniają jednym tchem niemieckie zbrodnie i zaraz potem krzywdy jakie spotykały ich w czasie wojny i po niej, pojawia się obawa relatywizacji zbrodni III Rzeszy.
Tak jest i teraz. Obrońcy Grassa wyjaśniają, że pisarz po prostu się zagalopował. Inni wskazują, że powinien sprawdzać lepiej liczby – do niewoli sowieckiej trafiło trzy mln niemieckich żołnierzy, z czego liczbę ofiar zimna, głodu i chorób szacuje się od 700tys do góra 1,1 mln. W wypadku żołnierzy sowieckich wziętych do niemieckiej niewoli liczba ofiar głodu i kaźni w obozach koncentracyjnych była o wiele wyższa - szacowana jest na trzy mln osób.
Ale trudno mówić wyłącznie o zagalopowaniu się czy o użyciu liczb wziętych z sufitu. Tendencja Grassa aby przejść z pozycji pisarza wzywającego swoich rodaków do rachunku sumienia do roli autorytetu przypominającego o krzywdach Niemców trwa już od dawna. Już książka „Idąc rakiem" z 2002 roku, poświęcona katastrofie statku „Wilhelm Gustloff", zbiegła się z hasłami wskrzeszenia debaty o „wypędzeniu Niemców". Potem było dość dwuznaczne wyznanie o służbie w Waffen-SS i zdumiewające zdania o jego ówczesnej dumie z przynależności do tak eksluzywnej formacji. Wreszcie w wywiadzie dla polskiej sekcji „Deutsche welle" w lipcu 2010 r.Grass ogłaszał ,że „Polska musi pożegnać się z rolą absolutnej ofiary".
Rozumiem mir jakim cieszy się Grass wśród wielu polskich, a szczególnie gdańskich miłośników jego prozy, ale dzisiejszy Grass coraz mniej przypomina pisarza, którego Polacy witali w latach 70. jako człowieka pojednania i obrońcę decyzji Willy Brandta o uznaniu granicy na Odrze i Nysie. Od ponad dekady widzimy Grassa, który woli mówić o krzywdzie niemieckiej. A to budzi obawy przed pisaniem historii na nowo. A w wypadku gdy chodzi o kogoś, kto dysponuje autorytetem literackiego noblisty – niepokój jest jeszcze większy.