Tymczasem państwo przerzuca na gminy coraz więcej zadań, za którymi nie idą jednak konkretne środki na ich wykonanie. Utrzymywanie dróg krajowych, oświaty, opieki socjalnej, porządkowanie ksiąg wieczystych, dopłaty do niań – to tylko kilka z wielu zadań, które złożyli na gminne barki politycy z Warszawy.

A w tym gorsecie zobowiązań samorządom poruszać się coraz trudniej. Spójrzmy choćby na oświatę. Mimo że subwencja oświatowa dla gmin w ostatnich latach znacząco wzrosła, a liczba uczniów z roku na rok spada, gminy muszą dokładać coraz więcej. Podwyżki wynagrodzeń nauczycieli, niskie pensum, różnorakie dodatki sprawiają, że o prowadzeniu jakiejkolwiek samodzielnej polityki edukacyjnej mogą zapomnieć.

Samorządom nie sprzyja również Trybunał Konstytucyjny. Niejednokrotnie odrzucał jako bezzasadne wnioski gmin protestujących przeciw nakładaniu nowych zadań bez dofinansowania. Argumentacja sędziów TK była prosta: trzeba patrzeć na całość gospodarki finansowej państwa, a gminy przecież sobie poradzą.

Może rzeczywiście sobie poradzą, tyle że kosztem mieszkańców – podwyższając opłaty i podatki lokalne. Najboleśniej odczuli to ostatnio rodzice, kiedy na początku września radykalnie wzrosły opłaty za przedszkola. Co zresztą finansom gmin ostatecznie zaszkodziło, bo po podwyżce część rodziców zaczęła wcześniej odbierać dzieci lub wręcz zrezygnowała z przedszkoli. W efekcie wpływy do kas samorządów spadły. Dalsze próby podnoszenia opłat (a planuje to kilka miast) mogą tylko pogorszyć sytuację.

Premier Donald Tusk przed wyborami myślał, że załatwi problem przedszkolnych opłat, udzielając samorządowcom reprymendy. Nie pomogło, bo czasy, gdy za pomocą groźnego tonu rozwiązywano problemy społeczne, należą do dalekiej przeszłości. Dziś, aby uratować gminy, potrzeba prawdziwej i głębokiej zmiany systemu ich finansowania. Dobrze byłoby, gdyby politycy z Platformy, którzy sprawują pełnię władzy w Polsce, nareszcie się do tego wzięli.