Odważna decyzja o podniesieniu wieku emerytalnego każe wierzyć, że premier doskonale rozumie największe makroekonomiczne zagrożenia dla Polski. Z samej listy poruszonych tematów widać, że wziął sobie do serca przestrogi kryzysowe i nie upiera się już, iż ma receptę na załamanie gospodarcze. Szkopuł tylko w tym, że samo ostrze reform skierowane zostało tak, żeby jak najmniej uciąć i jeszcze mniej naprawić.
Premier w exposé wyraźnie nam powiedział, że koszty kryzysu przerzuci na lepiej zarabiających. Nie tych superbogatych – i chwała mu za to, że ustrzegł się taniego populizmu i nie zaproponował dodatkowego progu wprowadzającego 50-procentową stawkę podatku dla bogaczy, modnego dziś w Europie Zachodniej.
Boleśnie dotknie jednak klasy średniej. Tych, którzy ciężką codzienną pracą, uczciwie płaconymi podatkami z trudem przekraczają 85 tysięcy rocznie. To zaledwie 1,89 proc. całego społeczeństwa, ale właśnie ta grupa zapewnia budżetowi aż 22,68 proc. wszystkich wpływów podatkowych. Odbierając tylko jej ulgi na dziecko, premier praktycznie utrzymuje dotychczasową fikcję prorodzinnego systemu podatkowego. Nieskutecznego i niepremiującego tych rodziców, którzy nie żałują nakładów na dodatkową edukację.
Od lat zapowiadana reforma KRUS, instytucji dyskryminującej osoby samozatrudnione w innych sektorach gospodarki, została w końcu ruszona. Jednak, choć nie będzie się to podobało PSL, też niewiele pomoże reszcie społeczeństwa. Co prawda do NFZ wpłynie z tego tytułu dodatkowe 150 mln złotych, ale podatnicy i tak będą musieli dopłacić kolejne 2 miliardy.
W dodatku Donald Tusk – choć mówi o sprawiedliwości społecznej – chce pozostawić rolnikom na dotychczasowych warunkach składki emerytalną i rentową.