To sformułowanie często padało z ust polityków Platformy Obywatelskiej i prezydenta Bronisława Komorowskiego. Zgoda, państwo sprawnie i z godnością zorganizowało 96 państwowych pogrzebów. A co było potem? Historia wyjaśniania katastrofy smoleńskiej to już niemal wyłącznie dzieje słabości polskiego państwa, a nie jego sukcesu.
Dokumentem, który miał wyjaśnić okoliczności tragedii, był raport państwowej komisji kierowanej przez ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera. Stwierdzono w nim m.in., że generał Andrzej Błasik w momencie katastrofy był w kokpicie tupolewa. Jednak ujawnione tydzień temu przez "Rz" informacje, że eksperci z krakowskiego instytutu nie rozpoznali głosu generała w nagraniach, były jak wyciągnięcie małej cegiełki z wielkiego muru.
Ujawniane dziś przez "Rzeczpospolitą" nowe fakty dotyczące okoliczności, w jakich "rozpoznano" głos generała w różnych ekspertyzach, to już nie cegiełka, ale poważny wyłom w murze. Okazuje się, że jeden z kluczowych – z punktu widzenia opinii publicznej – elementów tej katastrofy (naciski generała) oparty jest nie na faktach, lecz domysłach i słabo udokumentowanych hipotezach.
Tym bardziej więc szkoda, że mimo sporej ilości nowych informacji Donald Tusk nie zdecydował się na wznowienie prac komisji Millera. Uzasadniał to, oczywiście, opinią ekspertów. – Członkowie komisji nie widzą do tego podstaw – tłumaczył rzecznik rządu Paweł Graś.
Tylko co o państwie mają myśleć obywatele, skoro w oficjalnych państwowych dokumentach (a takim jest zarówno raport Millera, jak i analiza krakowskich biegłych) znajdują się całkowicie sprzeczne wnioski? Na dodatek mimo tych sprzeczności rząd nie widzi powodów, by przyjrzeć się raportowi.