Premier Tusk każdą decyzję podejmuje w reakcji na głosy opinii publicznej. Tak było, kiedy zapewniał, że nie pozwoli się szantażować ulicy, bo musi reprezentować prawa twórców. I tak jest teraz, kiedy wycofuje się z poparcia dla ratyfikacji umowy ACTA, bo zapomniał zapytać tych, którzy wylegli na ulice.

Mniejsza o całą prawno- -konstytucyjną otoczkę, która dodaje tylko śmieszności wystąpieniu premiera, bo ani Unia nie zna mechanizmu wycofywania podpisów spod dokumentów, ani nie przewiduje wyłączenia jednego kraju z unijnego porozumienia. Ciekawszy jest sam mechanizm podejmowania decyzji. A tu premier naprawdę się pogubił. U źródeł błędów, czy to w przypadku ACTA, czy wcześniej sprawy leków refundowanych, nie leży brak konsultacji czy zły dobór urzędników. Błędy popełniamy wszyscy. Musi je też popełniać rząd. Rzecz w tym, że tutaj błędy są logiczną konsekwencją działań, a nie wypadkiem przy pracy.

Premier nie rządzi państwem. Donald Tusk pochłonięty jest rozgrywką personalną. Nie zajmuje się naprawą państwa według z góry przyjętych ideowych wartości, a już na pewno nie tych, które niegdyś deklarował: sprawiedliwości społecznej, wolnego rynku, państwa prawa. Premier w konflikcie o ACTA ani razu nie powiedział: "taką decyzję podjęliśmy, bo tak jest sprawiedliwie" albo "z decyzji się wycofaliśmy, bo to jest zgodne z prawem".

Premier kluczy. Podejmuje decyzje, które go wzmacniają, a jeśli okazuje się, że go jednak osłabiają, przerzuca za nie odpowiedzialność na urzędników. I się z nich wycofuje. Premier podejmuje konsultacje społeczne tylko z tymi, którzy gwarantują mu lepsze wiatry. Kiedy wpada w polityczny dryf, jak w wypadku ACTA, stwierdza, że konsultował się nie z tymi, co trzeba. Faktycznie chyba nawet marynarz szybciej znajdzie żonę w portowym barze, niż premier w taki sposób podejmie dobrą decyzję.