To, że Hanna Gronkiewicz-Waltz rozdaje nagrody, powodując się logiką międzypartyjnej wojny, nie zaskakuje. Tak wygląda polityka, zwłaszcza lokalna, i niestety nie wyłącznie w wykonaniu Platformy. Inna rzecz, że twardy rdzeń elektoratu tej partii tego rodzaju decyzja może wręcz cieszyć – bo dla tego elektoratu wszystko, co bije w znienawidzonych „pisiorów", z definicji musi być dobre.
To, że rozdając nagrody, pani prezydent kieruje się nie tylko logiką wojny międzypartyjnej, ale także grą frakcyjną wewnątrz własnego ugrupowania, wygląda brzydziej. Demonstracyjne wyróżnienie burmistrza Pragi-Północ związanego z Gronkiewicz, a zarazem nawet w PO krytykowanego za nieudolność, nie powinno się podobać nawet zażartym wielbicielom „dorzynania watahy".
To, że pani prezydent odmawiała ujawnienia listy nagrodzonych i sum, jakie dostali konkretni urzędnicy, wygląda już wręcz paskudnie. To zachowanie sprzeczne z jakkolwiek rozumianym postulatem przejrzystości administracji. Takie dane na Zachodzie z reguły są powszechnie dostępne. Bo powszechnie uważa się tam, że opinia ma prawo wiedzieć, kto jest premiowany przez władzę, i czy za rzeczywiste osiągnięcia, czy też wyłącznie za polityczną wierność.
Ale najpaskudniej wygląda to, że te nagrody przyznaje swoim poplecznikom prezydent, której rządy – oględnie mówiąc – nie są specjalnym sukcesem. Za której czasów budowa metra opóźniła się o wiele miesięcy na skutek indolencji władz przy załatwianiu administracyjnych zezwoleń. Za której czasów liczba miejskich urzędników znacząco wzrosła. Za której czasów dokonuje się rozpaczliwych oszczędności na oświacie, gdy wydatki na promocję miasta rosną o prawie połowę...
Pani prezydent, tak jak i inni politycy jej partii, czuje się bezkarna. Bowiem logika plemiennego konfliktu, której ulega większość wyborców, skutecznie uniemożliwia tej większości nie tylko rozliczenie nieudolności rządzących, ale wręcz dostrzeżenie tych nieudolności. To poczucie bezkarności, jak dotąd, okazywało się słuszne. Ale historia nie stoi w miejscu, wczorajsze emocje powoli słabną, wyborcy może i ciągle odrzucają pewne informacje, ale kumulują się one w ich podświadomości. Jeśli politycy PO nie będą chcieli zauważyć tego zjawiska, to kiedyś czeka ich przykra niespodzianka.