Wrota do czego  tylko handlu oraz inwestycji kapitałowych czy może do budowania strefy wpływów? Warto zachować ostrożność. Biznes i dobre relacje z Państwem Środka - jak najbardziej, ale nie kosztem osłabienia spójności Unii.

Chiny, podobnie jak inne wschodzące potęgi, choćby Rosja, stosują wobec Europy taktykę salami. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, które najchętniej załatwiałyby interesy z przedstawicielami całej Unii, stawiają na relacje bilateralne. Z każdym inne. Komitet Stały Biura Politycznego KPCh wyznaczył europejskim państwom różne role. Grecja, a ściślej port w Pireusie, ma być oknem dla chińskich towarów, Białoruś przyczółkiem politycznym, a Niemcy prawdziwym partnerem, bodaj jedynym na Starym Kontynencie, wobec którego Pekin stosuje zasadę win-win, czyli obopólnych, równych korzyści. A Polska?

Mamy się stać hubem, skąd chińskie macki będą się rozpościerać na cały region. Na razie to tylko teoria, pomimo podpisania przez prezydenta Komorowskiego strategicznego partnerstwa z Chinami. Inwestycje chińskie w Polsce są niewiele większe od inwestycji polskich nad Żółtą Rzeką, przy tak porażającej różnicy w zasobach kapitału inwestycyjnego. Oznacza to, że Chińczycy na razie raczej badają grunt, niż realizują u nas przemyślaną strategię. Od naszej reakcji teraz zależy, jak rozwiną się relacje w przyszłości. Warto zatem określić wyraźne parametry graniczne.

Zarabiajmy na biznes z Chinami, ale nie kosztem spójności UE. Taki sygnał powinien popłynąć z Warszawy do Pekinu. Nie możemy ani jednym gestem podważać żądań Unii, by Chiny otworzyły rynek, zaprzestały nieuczciwej konkurencji, zwalczały piractwo patentowe. Nigdy nie rozmawiajmy z nimi o sprzedaży broni. Pekin to wszak ledwie jeden z wielu naszych partnerów gospodarczych  ani największy, ani najbardziej rozwojowy. Do tego daleki, a Unia to już nasze środowisko naturalne. Nie dajmy się sprowadzić do roli plasterka salami.