Młoda, podbijająca Zachód, głodna sukcesów. Pokażemy wszystkim. Tak działa opium wielkich turniejów, nie my pierwsi i nie ostatni.
To rzeczywiście jest jedna z najbardziej obiecujących drużyn, jakie mieliśmy, taka, do której nie sposób nie czuć sympatii. Ale jest też pełna dziur. I trzeba je dalej zatykać, żeby awansować do mundialu w Brazylii i nie zmarnować boomu na futbol, który nam zostawi Euro.
Nie słodziliśmy tej reprezentacji, gdy się szykowała do turnieju, słyszeliśmy od piłkarzy, że próbujemy umniejszać ich sukcesy, gdy pytaliśmy pod szatnią po meczach z Niemcami i Portugalią, czy naprawdę warto aż tak świętować remisy z przeciwnikami grającymi albo rezerwowym składem, albo w wakacyjnych nastrojach.
Ale też teraz nie ma powodu, by ich chłostać. Zrobili swoje. Przed losowaniem chyba nikt nie przypuszczał, że mamy szansę na ćwierćfinał. Po losowaniu, które nam jakimś cudem wepchnęło do grupy samych przeciętniaków, szanse się pojawiły. I nic więcej. Bo my ciągle byliśmy jedną z najsłabszych drużyn w turnieju.
Franciszek Smuda zebrał grupę piłkarzy, często idąc pod prąd. I choć nie jest święty, powinien zostać. Choćby po to, żeby naprawić wszystkie błędy, które popełnił. Trudno zrozumieć, dlaczego zaciągał drużynie hamulec ręczny w meczach z Grecją i Rosją, nasączając piłkarzy swoim strachem przed porażką. Niepojęte były zmiany w meczu z Czechami. Dlaczego, mając w pamięci świetne wejście Adriana Mierzejewskiego przeciw Rosji, zaczął poprawianie zespołu od eksperymentu z Kamilem Grosickim, w dodatku kosztem Eugena Polanskiego, odkrycia turnieju. A już mówienie po meczu, że ludzie chcieli Grosickiego, więc go mieli, to kompromitacja. Niewyobrażalne jest też, że nikt piłkarzom w przerwie nie powiedział, że Grecja prowadzi z Rosją, iż teraz Czesi muszą wygrać i zacznie się inny mecz.