Rzecz oczywiście o Grecji, która wreszcie sformowała rząd pokory - gotów do reform. I o Ameryce, która naciska na Europę, żeby poluzowała politykę fiskalną, czyli drukowała więcej pustych pieniędzy.
Sam fakt, że udało się Grecji stworzyć rząd, niczego nie rozwiązuje. Tak jak poluzowanie polityki fiskalnej nie pogrąży Ameryki. Dług piętrzy się ,jak się piętrzył, a giełdy, które popadną w euforie na sam brzęk nowych miliardów wrzucanych do gospodarki, za chwilę znowu oklapną.
Ale też cały ten kryzys dawno już nie dotyczy liczb, wskaźników i ekonomii. Szalejący tłum kilka razy w ostatnich miesiącach wylewał się na ulice Aten, Madrytu, Rzymu, zastraszając rządzących i wstrzymując racjonalne programy naprawcze. Prezydent Barack Obama, czując na karku oddech spadających sondaży przedwyborczych, co i rusz puszcza w ruch szalone maszyny drukarskie.
Decyzje nigdy nie były podejmowanie racjonalnie. I zawracanie głowy z tym gadaniem o dwóch różnych szkołach ekonomii, o szkole keynesowskiej i friedmanowskiej. Cóż to za pytanie - czy lepiej wychodzić z długów przez ich spłacanie, czy przez zaciąganie nowych? Odpowiedź wymusza prosta matematyka, nie mówiąc już o aspektach moralnych. Bo czy moralne jest żądać pomocy, kiedy wcześniej zaprzepaściło się wszystko na tańce, pałace i świadczenia socjalne? Czy moralne jest zaciągać długi w nadziei, że inflacja i tak zeżre nasze zobowiązania? Zabawne, że ci sami politycy, którzy jeszcze pół roku temu oburzali się na niemoralnie wysokie zarobki finansistów i bankierów, dziś domagają się od Niemiec żeby łożyły na ekscesy Greków, czy Hiszpanów.
Niezależnie od tego czy wieczne życie na krechę zachwala ekonomista, czy menel, któremu zabrakło na piwo i który próbuje od nas wyłudzić 2 złote, to wszystkie te wielkie teorie zawsze sprowadzą się do konfliktu umiaru z hucpą.