Nikt nie ma chyba wątpliwości, że błyskawiczna zmiana Kodeksu karnego to pokłosie premiery filmu Tomasza i Marka Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”. Film poruszył Polaków oburzonych przedstawionymi w nim przypadkami czynów pedofilskich, których dopuszczali się księża, więc potrzebą chwili stała się reakcja odpowiadająca na te społeczne emocje. A że w żaden sposób nie jest ona odpowiedzią na pokazany przez Sekielskich problem? No cóż, nie jest, ale „wiecie, rozumiecie, potrzeba społeczna”.
W filmie Sekielskich wstrząsające nie było to, że sądy traktowały pedofilów zbyt łagodnie. Istotą problemu był fakt, że sprawy albo w ogóle nie trafiały do sądów (jak np. sprawa księdza Franciszka Cybuli), albo, że nawet po wyroku kapłan skazany za pedofilię kończył prowadząc rekolekcje dla dzieci. Wobec takich sytuacji Kodeks karny wydaje się bezradny, a cały sens jego nowelizacji sprowadza się do tego, że jest ona łatwa do przeprowadzenia dla partii, która ma bezwzględną większość w parlamencie i daje się zamknąć w łatwym do zapamiętania komunikacie „30 lat więzienia dla pedofila”. A na finiszu kampanii wyborczej taki lapidarny komunikat jest bezcenny – chodzi wszak o to, że jesteśmy, działamy i reagujemy na „potrzeby społeczne”.
Pytanie tylko czy prawo – nie tylko zresztą prawo karne - w Polsce powinno się tworzyć na podstawie emocji. Bo przecież nowelizacja nie dotyczy tylko pedofilów, wprowadza ona fundamentalną zmianę jeśli chodzi o długość zasądzanych w Polsce kar. Dotychczas Kodeks karny przewidywał kary od miesiąca do 15 lat więzienia, karę 25 lat pozbawienia wolności oraz karę dożywotniego pozbawienia wolności. Teraz kara 25 lat więzienia ma zniknąć, a „widełki” kar zostają rozszerzone od miesiąca do 30 lat. Być może jest to słuszna koncepcja, ale warto byłoby ją chyba przedyskutować w świetle Prawa karnego w ogóle – a nie wprowadzać taką zmianę mimochodem, na fali emocji wywołanych jednym, nawet bardzo ważnym, filmem. Żeby za chwilę nie okazało się, że np. po filmie opowiadającym historię osób niewinnie skazanych (jak Tomasz Komenda) na wieloletnie więzienie i oburzeniu nim wywołanym Sejm w ekspresowym tempie będzie kary skracał. Bo znów pojawi się jakaś potrzeba społeczna.
W demokracji przedstawicielskiej suwerenem jest naród – ale swoich reprezentantów wybiera on do rządzenia po to, by ci niejako odciążyli go od konieczności bycia prawodawcą i wgłębiania się w istotę każdej sprawy o znaczeniu państwowym. W związku z tym ważne jest, aby parlamentarzyści dostrzegali potrzeby społeczne – ale ważne jest też, aby ich ewentualnej realizacji towarzyszyła spokojna refleksja. A o taką refleksję trudno, gdy Kodeks karny ma być zmieniany w dwie doby, a marszałek Sejmu w pewnym momencie zamyka dyskusje i każe głosować bo temperatura debaty na sejmowej sali rośnie. To bowiem właśnie dyskusja w parlamencie (sama nazwa pochodzi od łacińskiego czasownika parabolare oznaczającego porównywanie, w domyśle różnych opinii) ma chronić państwo przed złym prawem powstającym w oparciu o emocje. Parlament bez dyskusji jest tylko kosztowną maszynką do głosowania.
I nie, nie jest to grzech wyłącznie obecnie rządzących. Tak samo „potrzebę społeczną” realizował parlament przy całkiem innej większości w związku z tzw. aferą hazardową. Ale – popularny skądinąd – argument „przez osiem lat Polki i Polacy”, jest w tej dyskusji naprawdę jałowy. Nie jest bowiem sztuką wytknąć błędy poprzednikom. Sztuką jest samemu ich nie popełniać. A budowanie fundamentów państwa w oparciu o aktualne sondaże to – jak mawiał Talleyrand – coś gorszego niż zbrodnia. To błąd. Bo emocje wznoszą się i opadają. A państwo ma trwać.