W czasie gdy pozbawienie władzy syryjskiego dyktatora przez miejscowych rebeliantów staje się coraz mniej prawdopodobne, coraz głośniej mówi się na Zachodzie, jakim to jest on strasznym zbrodniarzem. Może nawet używa broni masowego rażenia, ściślej chemicznej. A użycie broni chemicznej to ta granica, po której przejściu wrażliwy polityk zachodni musi zareagować. To czerwona linia, przed której przekroczeniem Barack Obama przestrzegał już ponad miesiąc temu.
Francja właśnie ogłosiła, że nie ma wątpliwości, iż ta granica została przekroczona – siły dyktatora nie trzymają broni chemicznej w arsenałach, lecz jej używają. Wygląda na to, że Paryż nawołuje do interwencji. Nie wiadomo jednak, do jakiej. Być może tylko ograniczającej się do przekazania broni opozycji.
Niestety, to wszystko są lamenty nad rozlanym mlekiem. Baszar Asad dawno przekroczył czerwoną linię. I nie chodzi o broń masowego rażenia – bo to, czy dyktatorzy na Bliskim Wschodzie ją stosują, budzi wątpliwości od czasu ataku na Irak Saddama Husajna (zresztą nawet Francuzi nie oskarżają Asada o masowe stosowanie sarinu, a jedynie o lokalne).
To nic nowego, że Baszar Asad jest zbrodniarzem. Od początku buntu w Syrii, czyli od marca 2011, wiadomo, że nie przebiera w środkach, by ocalić władzę. Nie zabrzmi to konstruktywnie, ale raczej trzeba lamentować, że o czerwonej linii nie rozprawiano dwa lata temu. Teraz już dawno jest krwistoczerwona, a krew bez oporów rozlewają także i przeciwnicy Asada. Na dodatek najbardziej widoczni wśród nich są radykałowie islamscy, którym w innych krajach Zachód jakoś nie pali się pomagać.
Państwa zachodnie przegapiły odpowiedni moment na interwencję po stronie niewinnej opozycji. Pozostaje im nawoływać do negocjacji między rządem a opozycją – nie tak już jednoznacznie czystą jak kiedyś. W dodatku przegrywającą wojnę domową, co, niestety, oznacza, że wyeliminowanie Baszara Asada z decydowania o przyszłości Syrii jest niemożliwe. Pozostaje okrągły stół ze „strasznym zbrodniarzem”.