- Dostałem kilka dni temu na stół raport, jaki przygotowali ministrowie pracy i finansów na temat OFE. (...) Z niego będą wynikały także rekomendacje, co dalej robić z OFE - powiedział premier w poniedziałek w programie "Tomasz Lis. Na żywo". Podkreśla, że "nie ma mowy o tym, żeby państwo sięgnęło po pieniądze, które Polacy odkładali w OFE". Zaraz potem dodaje jednak, że mówi się tam "na przykład o dobrowolności" odkładania pieniędzy na emeryturę poprzez OFE. Premier dodaje też: „ja tylko widzę, że dotychczasowe osiągnięcia OFE, w tym poziom emerytury, jaki oni gwarantują, w porównaniu do tego, ile pieniędzy zarobili, jest - delikatnie mówiąc - nie do zaakceptowania".
Rozłóżmy słowa premiera na czynniki pierwsze.
Po pierwsze rząd nie zamierza znacjonalizować wprost blisko 300 mld zł zgromadzonych w funduszach. Mowa jest tu o dobrowolności. Pytanie o jaką dobrowolność chodzi. Czy będzie to możliwość wyboru między odkładaniem pieniędzy do OFE, a rezygnacją z wpłacania na emeryturę części składki jaka tam trafia czy wybór będzie poległ na konieczności zdecydowania ZUS i OFE czy tylko ZUS. Jest niemal pewne, że chodzi o to drugie. W tej sytuacji nie będzie to właściwie żaden wybór. Co więcej rząd może „zachęcać" uczestników OFE, jak na Węgrzech zrobił to Wiktor Orban (na przykład gwarancją minimalnej emerytury jedynie w systemie publicznym) by wybierali ZUS. Wtedy nacjonalizacja dokona się „z woli" ludzi, a nie rządu.
Po drugie premier przygotowuje nas na obowiązkowe przenoszenie do ZUS pieniędzy starszych osób i wypłatę świadczeń jedynie przez zakład. To też właściwie oznacza likwidację II filaru. Jaki jest sens gromadzenia oszczędności na rynku poza publicznym systemem gdy i tak „na koniec dnia" wszystko z powrotem trafia do ZUS. A ryzyko wypłat znów znajduje się bezpośrednio po stronie podatników?
Po trzecie Donald Tusk, zamierza obciąć zyski zarządzającym OFE.