Lata propagandy sukcesu, przekonywania, objazdów, malowania trawy, gospodarskich wizyt. A na koniec jeszcze konferencja prasowa premiera Donalda Tuska z panią Dorotą Zawadzką, popularną supernianią. Wszystko na nic. Rodzice jak nie chcieli, tak nie chcą wysyłać swoich sześcioletnich dzieci do szkół. W tym roku pójdzie do nich mniej niż 20 proc. Wściekli się czy co, a może naród jest za głupi i trzeba go wyedukować – zastanawia się pewnie sztab mądrych głów w Kancelarii Premiera i Ministerstwie Edukacji. Dzisiaj ta nuta pobrzmiewała także podczas konferencji szefa rządu.

Nie tędy jednak droga. Odpowiedź na „bunt" rodziców nie jest specjalnie skomplikowana. To oni, a nie urzędnicy, wiedzą, co jest najlepsze dla ich dzieci. Rodzice po prostu się o nie troszczą i nie chcą wysyłać ich do nieprzygotowanych placówek. Chociaż rząd przekonuje nas, iż izby i inspektoraty uznają, że wszystko jest w porządku, nie zgadza się to z tym, co widzimy. A jeśli ktoś jeszcze, nie daj Boże, zajrzał do ubiegłorocznego raportu Fundacji Rzecznika Praw Rodziców, który opisywaliśmy w „Rz", wie już na pewno, że lepsze jest przedszkole od szkoły. Nie dziwi zatem, że blisko 1 mln osób poparło wniosek o referendum w sprawie wycofania reformy. Podpisy trafią dzisiaj do marszałek Sejmu.

A może trzeba było tę reformę zacząć inaczej: dofinansować odpowiednio szkoły, ściągnąć z samorządów kaganiec Karty nauczyciela, zadbać o dobre warunki na przyjęcie małych dzieci, wejść z rodzicami i gminami w dialog, a nie dyktować im, co mają robić. Może wtedy ciemny lud przekonałby się do wcześniejszej edukacji. Aroganckie pohukiwania rządu i wpychanie na siłę do szkół maluchów na razie skutecznie skompromitowały tę reformę. Pora wyciągnąć wnioski.

Sześciolatki pójdą do szkoły. „Rząd skompromituje tę reformę"