Z dziesięciolecia na dziesięciolecie traciła więc w niego wiarę cynicznie broniąc swojego politycznego i ekonomicznego stanu posiadania. Aż pozbyła się całkowicie złudzeń i wylądowała przy okrągłym stole.
W III RP pojawiła się nowa utopia. To konserwatywny liberalizm. Tak się składa, że jest ona zazwyczaj ideologią opozycji. Kiedy się bowiem okazuje, że konserwatywni liberałowie przejmują rządy, muszą swoje deklaracje zawieszać albo stawać się opozycjonistami w łonie własnych partii. Dotyczy to zwłaszcza problemu, jaki sprawia praktykowanie leseferystycznej ortodoksji.
Można oczywiście znacząco obniżać podatki – jak w przypadku CIT zrobił to lewicowiec Miller, czym pobudził gospodarkę – ale państwo nie może w naszej epoce być wyłącznie „stróżem nocnym" zdającym się na „niewidzialną rękę rynku". Szczególnie kiedy własność prywatna okazuje się jedynie teoretycznym konstruktem.
Warto przywołać tu pewną znamienną konstatację żyjącego w ubiegłym wieku amerykańskiego konserwatywnego myśliciela Richarda Weavera: „Abstrakcyjna własność akcji i obligacji, legalne posiadanie nigdy nie widzianych na oczy przedsiębiorstw niszczy powiązanie między człowiekiem a jego majątkiem".
Współczesny turbokapitalizm wymaga od państwa nie tylko ochrony własności prywatnej, ale i respektowania zasady solidarności społecznej. W tym kontekście zastanawia też sam melanż konserwatyzmu z liberalizmem. Szczególnie, że w Polsce trudno jest znaleźć znaczący elektorat składający się z ludzi hołdujących tradycyjnym wartościom w sferze kultury, obyczajów, moralności, a zarazem będących zwolennikami ekonomicznej wolnej amerykanki, a więc zwolennikami czegoś, co w żadnym cywilizowanym państwie na świecie nie występuje.