W ostatni weekend na konwencji PO stwierdził, że „emerytury górnicze dla tych, którzy pracowali pod ziemią, na dole, będą zachowane, cokolwiek różne mądrale będą mi w Warszawie mówili".
Rozłóżmy to stwierdzenie na części pierwsze. Najpierw zawartość merytoryczna.
Oznacza po pierwsze, że szef rządu wycofał się z jednej ze swoich zapowiedzi. Można zatem spokojnie przyjąć, że każdą inną potraktuje w równie swobodny sposób. Nie pierwszy to już zresztą raz, choć publiczne łamanie wcześniej danego słowa przez tak znanego polityka zawsze działa destrukcyjnie na dobro wspólne.
Po drugie premier wycofał się ze zmiany, która jest fundamentalna z punktu widzenia logiki sprawowania władzy. Górnicze emerytury to najbardziej wynaturzona część naszego systemu ubezpieczeń społecznych. Wywalczone siłą, ponadprzeciętnie wysokie w stosunku do wkładu pracujących, niesprawiedliwe, a nawet – co wskazywał sam resort pracy – niezgodne z konstytucją. Mimo tego ocaleją. W imię wyborczej kiełbasy.
Teraz zawartość emocjonalna i komunikacyjna frazy pana premiera. Cóż chce nam przekazać szef rządu?