Takie przynajmniej wnioski płyną z rezultatów badania przeprowadzonego przez Homo Homini dla „Rzeczpospolitej".

Żeby odnosić sukcesy w polityce krajowej, nie wystarczy zatem być liderem (nawet niekwestionowanym) własnej formacji. A tendencja spadkowa raczej będzie się pogłębiać. Także dlatego, że Tusk używa non stop argumentów z zamierzchłej epoki – epoki, w której dążył, razem z przychylnymi sobie mediami, do obalenia tego, co przeszło do historii jako firmowany przez PiS projekt IV RP.

Czytając w sobotnio-niedzielnym wydaniu „Gazety Wyborczej" rozmowę z premierem, można odnieść wrażenie, że brakuje mu krytycznej autorefleksji. Blisko sześć lat minęło, odkąd został on szefem rządu, a nadal jako głównego winowajcę zła, które dzieje się w Polsce, wskazuje PiS, a więc ugrupowanie opozycyjne. To właśnie ta partia – jak możemy się dowiedzieć – przyczynia się do malejącego poparcia społecznego dla Platformy Obywatelskiej. Czy władza w Polsce jest aż tak słaba, że faktycznie rządzi opozycja? A może gdyby Jarosława Kaczyńskiego nie było, to trzeba byłoby go wymyślić?

Zostawmy te absurdalne pytania bez odpowiedzi i zwróćmy uwagę też na to, iż Donald Tusk w „Wyborczej" nie szczędzi słów krytyki mediom. Niegdyś przypuszczalnie traktował je jako sól demokracji, a przynajmniej te z nich, które biły w PiS za każde potknięcie polityków tej formacji, gdy była ona u władzy. Teraz jest już inaczej. Premier narzeka, że media, które dawniej chłostały Jarosława Kaczyńskiego, dziś chłoszczą tak samo obu polityków.

I tak jesteśmy świadkami bankructwa tego, co Donald Tusk nazywa „odpowiedzialnym populizmem". Powstrzymywanie się od reformatorskich działań, których ceną mogłyby być trudności wywołujące niezadowolenie społeczne, przestaje być skuteczne. Oczywiście można w kółko zwalać winę na opozycję czy media. Tyle że ucieczka w fantasmagorie nie jest najlepszą metodą na wyzwania, jakie nieodłącznie związane są ze sprawowaniem funkcji premiera.