Dziwnie się jednak składa, że sprawa molestowania w dzieciństwie wypływa akurat wtedy, gdy krakowski jezuita coraz odważniej przez środki masowego przekazu wytyka błędy Kościoła. Mniejsza z tym.
Problem dziwnych zachowań z podtekstem seksualnym u duchownych istnieje. Tak samo jak homoseksualizm, czy podwójne życie. Nie wolno nam jednak generalizować. Nie każdy ksiądz jest pedofilem, nie każdy pederastą, nie każdy ma na boku kobietę. Śmiem twierdzić, że to nieliczne przypadki. Ale nam – świeckim członkom Kościoła nie wolno w takich sprawach milczeć. Mamy mówić o tym głośno. Nie chodzi przy tym o rozstrząsanie spraw na forum publicznym, piętnowanie tego czy innego duchownego. Wiele tego typu spraw można bowiem załatwić natychmiast z biskupem. Dziś są o wiele bardziej wyczuleni na te sprawy niż jeszcze 10 lat temu. Nie możemy zatem milczeć. Nie możemy też zostawiać ofiar bez pomocy. Do czego może to prowadzić pokazuje przykład ojca Mądla. Tłumione w sobie emocje dają znak o sobie dopiero po latach. Krzywda z dzieciństwa siedzi w człowieku naprawdę głęboko.
Kościół w Polsce zdaje sobie sprawę, że ma w swoich szeregach czarne owce. Nie wie jednak jak sobie z tym radzić. Czasem postępuje irracjonalnie. Jak choćby z księdzem z archidiecezji poznańskiej, który nie pomógł rodzącej u niego na plebanii kobiecie, a w ramach kary został wysłany na Wschód. O wielu takich przypadkach nie słyszeliśmy. Zostały zamiecione pod dywan. Dlatego nie wolno milczeć. Ale nie chodzi to wcale o robienie rabanu jak ks. Lemański, który dziś kreuje się na wielkiego odnowiciela polskiego Kościoła. Chodzi raczej o powolne drżenie skały. Nie sianie plotek. Ale o odwagę. Odwagę stanięcia w prawdzie i powiedzenie prawdy temu kto czyni źle, a jeśli to nie pomaga to jest biskup, jest policja, prokurator. Naprawdę mamy sporo narzędzi. Musimy tylko chcieć. Tymczasem bardzo często po prostu zamykamy oczy. Tak jak dorośli lat temu kilkadziesiąt w sprawie ojca Mądla i jego kolegów spod tarnowskiej wsi.