Wszak zapowiedział to w swoim expose. Jeszcze rok temu groził, że jeśli rząd nie dogada się z episkopatem w sprawie wysokości odpisu, to sprawę rozstrzygnie Sejm. W marcu tego roku zapewniał jednak, że choć nie jest pupilem Kościoła, to na żadną wojnę z nim nie da się namówić. Zaczął więc z hierarchami rozmawiać. Stanęło na tym, że Kościół zgodzi się na półprocentowy odpis.
Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że wszystko jest dogadane. Dziś okazuje się jednak, że starcie jest nieuniknione. I to nie tylko z Kościołem katolickim, ale także prawosławnym i ewangelicko-augsburskim.
W pracach nad projektem ustawy likwidującej Fundusz Kościelny rząd narzucił ekspresowe tempo, a Kościołom dano ledwie 21 dni na ustosunkowanie się do propozycji. Jednak próba postawienia Kościołów pod ścianą rządowi się nie powiedzie. Najwięksi beneficjenci Funduszu na rządowych projektach nie zostawiają co prawda suchej nitki, ale z opinii, które dotarły do resortu Michała Boniego, wynika, że Kościoły są gotowe zgodzić się na rządowe propozycje. Pod pewnymi warunkami. I nie są to propozycje, których rząd nie byłby w stanie zaakceptować. Przy odrobinie dobrej woli dałoby się więc je załatwić wcześniej w pokojowych negocjacjach. Tymczasem rząd poszedł na zwarcie.
W sytuacji konfliktu ze związkami zawodowymi, tarciami w koalicji oraz partii rządzącej, a także przy wciąż spadającym poparciu Polaków dla rządu otwieranie kolejnego frontu walki z poważnym przeciwnikiem, jakim są Kościoły i związki wyznaniowe, może mieć dla Donalda Tuska opłakane skutki. Chyba że jest to przemyślana strategia premiera, który w obliczu rychłej utraty większości w Sejmie, usiłuje kokietować partie lewicowe. Jeśli tak, to jest to strategia krótkowzroczna.