Wiary nam właśnie brakuje. To co powiedzieć teraz? Jesteśmy potęgą? Też nie. W Skopje się nie udało, w Warszawie Jerzy Brzęczek zrobił tylko jedną zmianę i gra od tego się polepszyła. Krzysztof Piątek delikatnie marudził, że powinien wyjść w pierwszym składzie. Brzęczek uznał, że może to zrobić. Para Robert Lewandowski - Piątek grała już od pierwszej minuty przeciw Łotwie, ale nie wychodziło to najlepiej. Teraz warto było powtórzyć ten wariant, choćby dla jednego prostopadłego podania Lewandowskiego, dzięki któremu (z udziałem Tomasza Kędziory po drodze) Piątek strzelił pierwszą bramkę.
Kiedy Polacy grają wolno, do tyłu, wszerz boiska i tym wolniej im bliżej bramki przeciwnika - nie da się na to patrzeć. Kiedy do przodu - efekt od razu jest widoczny. Drugiego gola Polacy zdobyli dzięki szybkości Kamila Grosickiego i zagraniu ręką przez obrońcę. Trzeciego - po najładniejszej akcji meczu, dalekim podaniu Piotra Zielińskiego (wreszcie to, czego od niego oczekujemy) i strzałowi Grosickiego z pierwszej piłki. Czwarty - po błędzie bramkarza, który w końcowej fazie meczu miał już wszystkiego dość, jak większość jego kolegów.
Czytaj także: Polska- Izrael 4:0. Najlepszy mecz za kadencji Brzęczka
Izraelczycy przyjechali do Warszawy z uzasadnionymi nadziejami nawet na zwycięstwo. Skoro wbili cztery bramki Austrii i trzy Łotwie, to dlaczego mieli tego nie zrobić w Polsce. Mieli pecha. Polacy zagrali dużo lepiej niż w Skopje, na co wpływ miała nie tylko ta jedna zmiana personalna, ale podejście zawodników do meczu. Poza pierwszymi, sennymi minutami, w miarę upływu czasu wszystko działało niemal wzorowo, nasi piłkarze próbowali wielu zróżnicowanych form ataku i byli niemal bezbłędni w obronie.
Eran Zahavi, który strzelił siedem goli w trzech spotkaniach, tylko raz na początku dał się we znaki naszej obronie. Potem już nie stanowił żadnego zagrożenia.