Przecież istnieje ponadnarodowa przestępczość, działają terroryści i we wspólnym interesie wszystkich stron jest, aby takim zagrożeniom przeciwdziałać. Oczywiste jest też, że szczegóły tego typu umów pozostają tajne, tak jak tajna jest duża część aktywności specsłużb.
Kiedy jednak dowiadujemy się, że przez długi czas w tajemnicy pozostaje samo istnienie umowy tego typu, w dodatku umowy zawartej z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa (następczynią KGB), to musi pojawić się niepokój. Chodzi przecież o Rosję, która nie tylko nie jest naszym sojusznikiem, ale wraz z Białorusią (tam KGB działa wciąż pod dawną, sowiecką nazwą) nie dalej jak parę dni temu ćwiczyła tuż za naszą wschodnią granicą pozorowany atak na Polskę.
Trzeba pamiętać, że Rosja nie jest normalnym demokratycznym państwem, jej władze zaś (a tym bardziej służby) nie uznają normalnych, znanych w świecie zachodnim, standardów. Trudno więc cieszyć się z tego, że oficerowie FSB będą mogli swobodnie, za zgodą polskich służb, działać na terytorium Polski.
Warto też zadać pytanie, dlaczego tę umowę, tak korzystną dla Federalnej Służby Bezpieczeństwa, podpisano niedługo po katastrofie smoleńskiej. Czy – jak twierdzą niektórzy eksperci – polskie służby uważały, że 10 kwietnia 2010 doszło do zamachu terrorystycznego i liczyły na pomoc Rosjan przy badaniu tej sprawy?
Należy domniemywać, że współpraca SKW z FSB została podjęta za wiedzą i zgodą Donalda Tuska. Jeśli rzeczywiście premier zgodził się na to, aby dać swobodę działania na terenie Polski rosyjskim specsłużbom, to jego obowiązkiem jest dziś wyjaśnienie obywatelom, jakie motywy mu przyświecały. Ta sprawa wywołuje zbyt dużo pytań, wątpliwości i emocji, aby można było ją bagatelizować.