Malala jest symbolem wielu rzeczy – walki kobiet o równe miejsce w społeczeństwie, walki uciśnionych o takie same prawo jak uprzywilejowani, walki dzieci o bycie szanowanym przez dorosłych, wreszcie walki o wolność wyboru w świecie rządzonym przez fundamentalistów.
Dla mnie Malala jest jednak przede wszystkim symbolem nadziei. Nadziei na to, że w świecie w którym tak wiele jest czarnych dziur, ponurych otchłani i beznadziejnych zakrętów, zdarzają się też cuda – rzeczy dobre i prawe.
Malala przeżyła zamach na swoje życie. Wróciła (prawie) do zdrowia i nie straciła przy tym swego cudownego optymizmu. To wiemy wszyscy. Dla mnie jednak jedną z bardziej poruszających części opowieści Malali był moment, gdy pakistański talib mierzył z pistoletu w jej głowę. Malala wiedziała, że za chwilę umrze, ale myślała przy tym, że talibowi drży ręka.
Malala ujrzała w swoim mordercy człowieka. Który się waha. Który wie, że czyni zło. Tą swoją całkowicie bezwarunkową i bezcyniczną wiarą w człowieczeństwo nawet w najgorszym – i jak się jej wydawało ostatnim - momencie młodego życia, Malala mnie kompletnie oczarowała. Mam tylko nadzieję, że kiedyś będę mógł kiedyś się jej pokłonić i uścisnąć jej rękę.