Żartuję, ale tylko połowicznie. Słuchałem bowiem wczoraj rzecznika niemieckiego rządu Steffena Seiberta, który był pytany o to, dlaczego niemiecka prokuratura odmawia ujawnienia spisu obrazów przetrzymywanych w mieszkaniu syna nazistowskiego złodzieja dzieł sztuki. Seibert odpowiedział: „Niemiecki rząd preferuje opublikowanie informacji o tych dziełach sztuki, co do której istnieją przesłanki, że zostały skonfiskowane osobom prześladowanym przez nazistów".
Problem w tym, że ustalenie, które z obrazów z kolekcji Gurlitta zostały skradzione podczas wojny, trzeba najpierw wiedzieć, jakie to obrazy. Ale według logiki pana Seiberta dowiemy się, które to obrazy, jak będziemy wiedzieli i wskażemy, które to obrazy. Kółko się zamyka.
W tej absurdalnej sytuacji pozostaje nam jedno wyjście – należy podsłuchać niemieckich prokuratorów prowadzących dochodzenie skarbowe w sprawie pana Gurlitta. NSA nagra ich dyskusje, na tej podstawie dowiemy się, jakie to obrazy i wskażemy je niemieckiemu rządowi, a ten wówczas doprowadzi do ujawnienia faktu, że te obrazy tam są.
NSA na tropie zrabowanych dzieł sztuki. Nawet Edward Snowden nie mógłby się przyczepić.