Jako historyk powinien znać przestrogę legendarnego chińskiego teoretyka sztuki wojennej Sun Tzu, że bitwa jest rozstrzygnięta zanim się jeszcze rozpocznie.
Minister zgromadził w stolicy 11 listopada ogromne siły policyjne: liczne zmasowane i wyekwipowane zwarte oddziały, np. po obu stronach Kruczej stały dziesiątki, jeśli nie setki, policyjnych wozów wszelkiego asortymentu, a w wielu bocznych ulicach czekały zwarte roty policjantów.
Gdzie był błąd ? Odnoszę wrażenie, że ustawiono je nie tam gdzie trzeba, posuwały się za pochodem, jakby nie było oczywiste, że grupki zaczepnych rozrabiaków będą szybsze w bieganiu po uliczkach śródmieścia, niż raczej niemrawe (z natury rzeczy) zwarte pododdziały policji.
Minister spraw wewnętrznych oceniając w czwartek działania policji przyznał, że w dwóch miejscach oddalonych od trasy „Marszu Niepodległości", przy skłocie i na pl. Zbawiciela (tęcza), ewidentnie nie zdążono z reakcją. Interesuje mnie jednak najbardziej ambasada rosyjska o które tyle teraz biadolenia. To jest miejsce klęski.
Minister mówi (cytuję za PAP), że incydent przed ambasadą Rosji „ma zupełnie inny charakter, ponieważ do tej pory nikomu w niepodległej Polsce nie przyszło do głowy, że można zaatakować placówkę obcego państwa". Z kolei doświadczenia wielu europejskich policji pokazują, że „barierki i rząd policjantów to jest coś, co budzi agresję i tam, gdzie wprowadzone są takie środki, agresja rozlewa się o wiele silniej i ma o wiele bardziej niszczące skutki". Krótko mówiąc minister chce nas przekonać, że agresja pod ambasadą nie była do przewidzenia, z drugiej strony, że policyjna ochrona zwiększała ryzyko incydentu. Liczył na spokój, ewentualnie przerzucenie policji.