Rosja, brnąc w imperializm, wybiera ślepą uliczkę. Pogrąża się bowiem finansowo i dodatkowo antagonizuje społeczność międzynarodową. Można nawet zaryzykować tezę, że postawa neoimperialna prowadzi do uwiądu jej wpływów w świecie, a miała przecież skutkować czymś wręcz przeciwnym.
1
Kreml domagał się w tonie ultymatywnym zadośćuczynienia za szkody spowodowane 11 listopada w ambasadzie Federacji ukarania winnych oraz oficjalnych przeprosin. Zabrzmiało groźnie. Postulaty te mają nawet uzasadnienie w prawie międzynarodowym i powinny zostać spełnione, gdyby nie ich arogancki ton. To są żądania, a nie zrozumiałe oczekiwania. Tak właśnie zachowuje się mocarstwo rozdrażnione postępkami krnąbrnego sąsiada. Imperium jednak powinno dysponować środkami, by wymusić spełnienie żądań, Rosja zaś ma głównie ostre słowa, a jeśli już jakieś narzędzia – to raczej scyzoryk niż siekierę.
Neoimperializm jest dziecięciem smuty, w jakiej Federacja pogrążyła się po upadku Związku Radzieckiego. Prezydentura Borysa Jelcyna bywa niekiedy uznawana za okres liberalizmu i próbę budowy normalnego państwa europejskiego. Błąd. „Liberalizm” był jedynie maską chaosu, który zaowocował zaawansowaną kleptokracją. Jelcyn ani przez moment nie był europejskim przywódcą, budował – choć nieudolnie – podwaliny systemu autorytarnego, który wprowadził dopiero Putin.
Celem neoimperializmu jest zakreślenie rosyjskiej strefy wpływów oraz wywindowanie statusu międzynarodowego Moskwy. Nie może być mowy o żadnej europeizacji Rosji. To nie kraj jak inne, ale osobna cywilizacja, istnieją zatem Europa i Rosja – równoważni gracze, a nie Rosja w szerzej rozumianej Europie.