Tak, oczywiście, pod warunkiem, że wszystko to mieści się w granicach ściśle określonych przez „Gazetę Wyborczą". Jeśli nie – dziennikarze „GW" zamieniają się w cenzorów, ba, inkwizytorów, i wypalają wolność słowa gorącym żelazem.
Dziś spotkało to Jakuba Strzyczkowskiego, dziennikarza radiowej „Trójki", który odważył się zadać swoim słuchaczom pytanie, czy w Polsce mamy dyktaturę mniejszości seksualnych. „Kuba Strzyczkowski pytał w Trójce, czy mamy dyktaturę mniejszości seksualnych. Po co?" – punktuje groźnie na swojej stronie internetowej „Wyborcza" piórem Wojciecha Karpieszuka.
Dziennikarz „GW" formułuje pytania niemal w stylu peerelowskiej propagandy: „Jaki cel miała ta audycja? Upokorzenie osób homoseksualnych i transseksualnych? (...) Czy na tym ma polegać misja mediów publicznych?". Można uzupełnić, za generałem Jaruzelskim: „Kto za tym stoi?". Pewnie PiS.
I nie pomoże Strzyczkowskiemu, że zadzwonił do wszystkich możliwych organizacji reprezentujących „kochających inaczej", że dał się wypowiedzieć paru lesbijskim celebrytkom. Bo, niestety, dał też głos słuchaczom „Trójki", którzy – o zgrozo! – przyznali, że owa dyktatura istnieje i jest niebezpieczna. A tak daleko wolność słowa posuwać się nie powinna – uważa inkwizytor z „Wyborczej". „Redaktor słucha, nie przerywa" – żołądkuje się Karpieszuk, wzburzony, że większość słuchaczy „Trójki" dostrzega jednak dyktaturę gejów i lesbijek.
Co zatem czeka Jakuba Strzyczkowskiego, po tym, gdy pozwolił sobie na poruszenie tematu, jak się okazało nie do strawienia dla kolegów z cenzury? Nic dobrego, obawiam się. Oczyma duszy już widzę skargi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zawieszenie dziennikarza „Trójki".